25.10.2015

Rozdział 21






Siedzieliśmy w piątkę w bibliotece, dyskutując i wpatrując się w wiadomość na drzwiach portalu. Jace i Alec rozmawiali w bardzo ożywiony i głośno sposób nie zgadzając się się ze sobą nawzajem. Blondyn chciał pojechać z powrotem do Pinnacle Pick po Justin’a. Alec był przeciwny temu.
-On nie może zrobić nic Justinowi. Nie jest głupi. Wie, że jeżeli coś stanie się temu chłopakowi, nie odzyska już Vannessy, a jakbyś nie zauważył to tylko na niej mu zależy.
-Ale ty zapominasz, że to jest Valentine. Bezwzględny, okrutny i mściwy. Po trupach do celu- to jego doktryna i wiem, że nie zawaha się zabić chłopaka. Musimy tam pojechać i go odbić. Tego się nie spodziewają. Vannessa będzie udawać, że przyjechała na jego żądanie, gdy wy odbijecie Justina.
-„Wy”? – spytała Izzy, która siedziała w ciszy dłuższa już chwile.
-Ty i Alec. Ja będę z Vann, żeby ją pilnować.
-Nie pamiętasz, że tworzymy trio Jace? Działamy w trójke. Nie w pojedynkę, czy parami. Tworzymy zespół – powiedział Alec, lekko podburzony.
-Jestem jednym z najlepszych Nocnych Łowców, jak nie najlepszym- powiedział dumnie.- Uwierz mi, że dam rade w pojedynkę obronić Vann…
-Ostatnio nie poszło to zbyt dobrze – wtrąciła Isabelle. Podniosłam wzrok z podłogi i popatrzyłam naokoło. Wszyscy wyglądali na zmęczonych i poddenerwowanych, chociaż po ich burzliwej rozmowie, nie do końca można było to dostrzec. Podniosłam się z krzesła i podeszłam do drzwi portalu i przesunęłam dłonią po wypalonych literach wiadomości. Zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem Valentine dostał się do środka… Chyba, że on już tu był.
-Słuchajcie- odwróciłam się i podeszłam do reszty- W jaki sposób Valentine mógł dostać się do środka i narysować to na drzwiach portalu, skoro brama była zamknięta. Hodge ty znasz się na tym najlepiej. Jeśli wrota są zamknięte, nikt nie przejdzie przez magiczny portal tak?
-Z tego co wiem to nie- powiedział powoli, po czym położył wskazujący palec na ustach jakby się nad czymś zastanawiał.
-No właśnie. Więc Valentine musiał mieć kogoś wewnątrz instytutu. Sam osobiście tak by nie ryzykował, ale ktoś kto łatwo wtopi się w tłum…
-Przy wyjściu na sali przesłuchań, stał mężczyzna. Cały zakapturzony w czarnej szacie. Zauważyłam pod nią płaszcz bojowy. Najpierw pomyślałam, że to strażnik, ale teraz…- mówiła Izzy, prostując się na fotelu.
-To był mój ojciec- powiedziałam, ściskając pięści.
-Skąd wiesz? Może to był Sebastian- zaproponował Alec i popatrzył po wszystkich.
-O nie – mruknęłam i ponownie zbliżyłam się do napisu na drzwiach portalu. – Mój ojciec pisze drukowanymi literami. Zawsze pisał. Dostałam od niego dwa listy z więzienia- oba napisane tym samym stylem, co te na ścianie. – wskazałam dłonią na ostatni wyraz ,,zgnie”. Na samą myśl, że coś mogło się stać temu kochanemu kretynowi, aż ściskało mnie w żołądku. Skrzywdził mnie. I to mocno, w chwili, gdy najbardziej go potrzebowałam, ale no… To był Justin. Żałował i przepraszał. Może i byłabym w stanie mu wybaczyć, ale na pewno do niego wrócić nie mogę. Nie po tym wszystkim. Nie dałabym rady żyć, okłamując go, bo w sumie nie jestem nawet człowiekiem. Jak to się stało, że moje życie tak strasznie się zmieniło w niecały miesiąc?
-To co robimy z tym faktem?  - powiedział w końcu Jace.
-Myślę, że mój ojciec nie opuścił jeszcze instytutu – powiedziałam cicho i dodałam- więc nie przepuści okazji bycia sam na sam z własną córką.
-Widzę cień szatańskiego uśmiechu Vann i wcale mi się on nie podoba- westchnęła Izzy i wszyscy zbliżyli się do mnie i wysłuchali nowego planu.
****


Zbliżała się północ, a ja pragnąc doświadczyć choć odrobiny piękna tej nocy, postanowiłam pójść do oranżerii. Zostało mi pięć minut do magicznego pokazu, wydawanego przez rośliny znajdujące się w ogrodzie. Mijałam kolejne drzwi, korytarze, obrazy, dekoracje, aż w końcu dotarłam do wielkich szklanych, obudowanych ciemnym drewnem wrót. Zdecydowanie weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła. Dobrze obliczyłam czas, gdyż z wszystkie kielichy kwiatów były zamknięte. Wolnym, spokojnym krokiem skierowałam się na czarne metalowe schody, pnące się wraz z bluszczem do góry. Gdy ostatnie krzewy odsłoniły mi prostą już drogę do celu, spojrzałam w górę i znieruchomiałam. Stał tam. Oparty o poręcz schodów. Ubrany w czarne szaty, zasłaniające jego całą przebrzydłą postać. Podniósł na mnie wzrok, a przez jego twarz przebiegł nikły uśmiech.
W tej chwili moje dłonie, zwinęły się tworząc pięści, a każdy mięsień napiął się w rosnącej furii.
-Witaj córko- powiedział niskim, chrapliwym głosem i zsunął kaptur z głowy. Zobaczyłam iratze- runę uzdrawiającą, na jego szyi oraz grubą, brzydką bliznę na policzku. Cieszył mnie fakt, że obie rany pojawiły się od drapnięć moich wilczych pazurów.
Obserwowałam jak jedną dłoń przekłada na rękojeść noża serafickiego, który dzierżył przy boku, a drugą poprawił postrzępiony kołnierz.
-Nareszcie spotykamy się na osobności. Nawet nie wiesz jak długo na to czekałem.
Wciąż nie odpowiadałam. Patrzyłam ja przenosi swój ciężar ciała z jednej nogi na drugą, lekko balansując w powietrzu.
-Nikt nam nie przeszkodzi w przeprowadzeniu rozmowy, którą powinniśmy odbyć po śmierci Elizabeth.
-Nie waż się o niej mówić, morderco – wysyczałam wściekle i poczułam jak pojawiające się pazury wbijają mi się we wnętrze dłoni. Nienawiść do niego tak mnie przepełniała, że nawet nie czułam bólu, pomimo, że pazury przebiły mi skórę.
-Też byś to zrobiła na moim miejscu…
-Nigdy – przerwałam mu – nie zabiłabym  mamy!
-A gdybyś dowiedziała się, że okłamywała cię przez całe życie? – powiedział z żalem i ponownie oparl się o poręcz za sobą. Zabrał dłoń z rękojeści i przeniósł ją wraz z drugą na twarz, chowając ją, żebym nie widziała narastających w nim emocji.
-O czym ty mówisz? – spytałam mniej ostro, lecz wciąż byłam stanowcza. Nie mogłam ulec nagłemu przypływowi emocji człowieka, który zabił jedyną bliską mi osobę.
-Nie jesteś moją córką- powiedział po chwili ciszy i ponownie zamilkł. Ja zrobiłam to samo, będąc lekko zaskoczona tymi słowami. – Vannessa – wypowiedział moje imię jakby to była jego ostatnia deska ratunku od załamania się- Byłaś jedyną osobą, która pomagała mi przetrwać odsiadkę. Nie wytrzymałem. Podpuszczony przez mojego brata i paru więźniów uciekłem stamtąd. Dołączyłem do twojego wuja, poznałem jego plan i fascynację twoja osobą. Lecz wciąż dręczyło mnie pytanie. Dlaczego jesteś dla niego ważniejsza niż inne nieudane eksperymenty? – na ostatnie słowa, lekko się wzdrygnęłam, ale postanowiłam nic nie mówić, tylko słuchać dalej.-  Twoja matka podała mi powód i dlatego zginęła. Valentine przekonał mnie, że Elizabeth kłamała w trakcie naszej rozmowy pare miesięcy temu. Ostatniej naszej rozmowy.
-Jej ostatniej rozmowy z kimkolwiek – warknęłam i poczułam jak zaczynają mnie piec oczy. Potrzasnęłam głową odganiając łzy i spojrzałam na mojego ojca, który nie mógł dłużej powstrzymać słonej cieczy w oczach. Stał tam i płakał patrząc jak wspomnienia mojej mamy, przepełniają mnie i jednocześnie sprawiają, że cierpię. Nagle wszystkie kwiaty się otworzyły, a oranżeria przepełniła się małymi magicznymi światełkami. Przetarłam odrobinę oczy i rozejrzałam się dookoła. Światełka były tak smutne i przepełnione żalem oraz cierpieniem, jak ja w tej chwili. Łzy ponownie napłynęły mi do oczu, lecz tym razem ich nie zatrzymywałam i pozwoliłam kilku spłynąć powoli po moim policzku.
-Przepraszam. Jednak chcę dokończysz jeśli pozwolisz- skinęłam głową i ponownie wsłuchałam się w jego słowa. – Okazało się, że to nie twoja mama mnie okłamała, a Valentine. Robił to od dłuższego czasu, abym został po jego stronie. Teraz gdy przyszła chwila prawdy chcę żebyś ty również dowiedziała się o pewnym fakcie ze swojego życia. Vannessa…
-Nie!!! – krzyknęłam patrząc, jak świecąca strzała wbija się w pierś mojego ojca, a on bezwładnie upada na ziemię. Odwróciłam się i zauważyłam Alec’a z łukiem, Jace i Izzy stojących dziesięć metrów od nas. – Coś ty zrobił?! – krzyknęłam zrozpaczona i pobiegłam do ojca. Miał mi coś do powiedzenia. Coś co nie dawało mi spokoju od kilku miesięcy. Mianowicie, powód dla którego zabił moją matkę.
-Tato, proszę nie umieraj. Powiedz mi. Dokończ – powtarzałam bez końca, trzymając jego gasnące ciało w ramionach. – O czym powiedziała ci mama? Co to za fakt o moim życiu? Tato?
-Kocham cię – wyszeptał cicho, a z jego ust wypłynęła szkarłatna krew. Kaszlnął dwa razy po czym, jego wzrok zastygł, wbity w gwiazdy widoczne przez szklany dach oranżerii. 






Specjalnie dla Elena Herondale zebrałam się w sobie i napisałam tę nieszczęsny rozdział. Mam nadzieję, że moje próby trzymania was w napięciu dobrze mi wychodzą. Następny rozdział pojawi się za miesiąc, a wielki finał jak sądzę na święta Bożego Narodzenia. Więc mam nadzieję, że wytrzymacie.

Chcę jeszcze ucałaować Elenę, bez której nie byłoby tego rozdziału <3 Dzięki tobie wracam do pisania i naprawdę ci za to dziękuje <3 Byłam jestem i będę ci za to dozgonnie wdzięczna <3