20.04.2014

Rozdział 6 part II + ZAPOWIEDŹ





Dziewczyna prawie że biegła do najbliższej restauracji, zastanawiając się co z nią jest nie tak i jakim cudem jej oczy zmieniają kolor. Była zaledwie kilka przecznic od jej ulubionej knajpki, gdy usłyszała krzyk i dźwięki jakby ktoś uderzał o metalową blachę. Zatrzymała się momentalnie i spojrzała w miejsce skąd dochodziły głośne odgłosy. Wytrzeszczyła oczy zdumiona i wystraszona widokiem. W małej uliczce, gdzie stały kontenery znajdowały się dwie osoby, chodź ta druga raczej nie była stworzeniem ludzkim. Wielka, czarno-szara kreatura dociskała do ściany dziewczynę wyglądającą na mniej więcej wiek Vannessy. Miała długie ciemne włosy zebrane w warkocz, a na sobie miała czarne skórzane ubrania.  Stworzenie szykowało się do ostatecznego ciosu, a szatynka  próbowała dosięgnąć złotego przedmiotu wyglądającego na bicz, który leżał kawałek dalej. Rozum kazał Vann uciekać, lecz instynkt był silniejszy. Dziewczyna szybko podbiegła do mieniącego się przedmiotu i zamachnęła się na potwora. Bicz rozszarpał skórę potwora, a on sam wydał przerażający jęk bólu i puścił dziewczynę, którą dociskał do ściany. W tej samej chwili ruszył w stronę Vannessy. Spanikowana z początku nie wiedziała co robić, lecz nagle w jej głowie pojawiły się lekcje z Morgensternem. Gdy odzyskała świadomość czarna kreatura skakała w jej kierunku. Dziewczyna schyliła się szybko i uniknęła tym samym ostrym szponów potwora.
-Rzuć mi bat – krzyknęła szatynka stojąca kilka kroków za nią. Vannessa zrobiła od razu to co rozkazała jej ubrana w czerń. Za nim się obejrzała usłyszała kolejny przeraźliwy ryk stworzenia, a w powietrzu zobaczyła zarys złotego bicza. Odwróciła się szybko za siebie, gdzie ostatnim razem była bestia. Zdziwiła się, gdy ujrzała tylko rozpadającą się kupkę granatowego pyłu. Powoli wstała i zrobiła krok w stronę miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą była kreatura. Otworzyła usta w zdumieniu i nie ruszała się zszokowana.
-Kim ty do cholery jesteś? – krzyknęła dziewczyna stojąca obok niej. Zwijała właśnie złoty bicz na nadgarstku. – Zadałam ci pytanie – warknęła ponownie.
-Um… Jestem Vannessa – powiedziała powoli, przyglądając się złotej broni.
-Co tu robiłaś?
-To przesłuchanie? – tym razem Vann spytała lekkim tonem i spojrzała na dziewczyne. Miała duże ciemno niebieskie oczy podchodzące delikatnie pod zieleń, mały nos i blado różowe usta w których kąciki spływała maleńka strużka krwi.
-Nie potrzebowałam pomocy – warknęła szatynka. Vann jakby zignorowała jej stwierdzenie i zaczęła grzebać w kieszeniach kurtki. Nagle ścisnęła mocniej palce i wyjęła paczkę chusteczek. Chwyciła jedną i podała dziewczynie stojącej naprzeciwko mówiąc:
-Wytrzyj usta.
Szatynka wyraźnie zdumiona zachowaniem Vann, niechętnie chwyciła kawałek białego materiału i wytarła kącik ust. Potrzebowała krótkiej chwili by krew zupełnie zniknęła jej z twarzy.
-Dzięki, ale powtarzam. Nie potrzebowałam pomocy. Miałam wszystko pod kontrolą.
-Właśnie widziałam.  Gdyby nie ja to coś zaraz by cię zabiło.
-Nieprawda – odpowiedziała ostro niebieskooka – W ogóle jakim cudem zobaczyłaś tą sytuację? Dlaczego mnie widzisz? Czym ty jesteś?
-Nie rozumiem. Jak to czym jestem? Jestem po prostu człowiekiem – Vann spojrzała na dziewczynę jak na kogoś psychicznie chorego.
-Nie jesteś mundane…
-Mundane? – przerwała jej zaskoczona nowym słowem.
-Przyziemną – odpowiedziała krótko szatynka.
-Możesz jaśniej? – Vannessa nie wiedziała co się dzieje. Ktoś nagle mówi jej że nie jest człowiekiem…
-Nie jesteś człowiekiem. Jesteś istotą Podziemną tylko nie wiem jaką… Na fearie w ogóle nie wyglądasz, ani na czarodziejkę.
-Ty mnie obrażasz? – spytała oburzona bezpośredniością dziewczyny.
-Nie, po prostu wykluczam pewne opcję na głos. Kim jesteś? Wilkiem? Wampirem? – dziewczyna już miała wymieniać kolejną istotę, lecz Vann dokończyła za nią:
-Nocnym Łowcą?
-Skąd wiesz? Wyczuwam u ciebie wszystko i nic. To jest niesamowite, ale i przerażające z lekka.
-Możemy zmienić temat? – Vannessa przerwała jej i złapała się za brzuch. – Możemy to dalej omówić przy czymś do jedzenia?
-Ludzie cię widzą? – pomimo prośby niebieskooka nie dawała za wygraną.
-Raczej tak. Cóż nikt we mnie dzisiaj nie wszedł i nie zderzył się, więc chyba tak. Ludzie mnie widzą.
-Ciekawe… - dziewczyna zamyśliła się na chwilę. Nastała dziwna i nienaturalna cisza, którą przerwał klakson jakiegoś kierowcy. Vannessa podskoczyła zdumiona głośnością dźwięku, lecz jej towarzyszka stała nie wzruszona.- Chodź. Chciałaś coś zjeść – powiedziała i zarzucają kaptur na głowę powoli skierowała się ku wyjścia z uliczki.
Vann chwilę stała wciąż osłupiona całą sytuacją. Patrzyła na niebieskooką zdziwiona jej zmiennością i ubiorem. Jednak nie ruszała się zbyt długo ponieważ obiekt jej obserwacji znikąd pojawił się przed nią i ją pospieszył. Szły szybko w ciszy, mijając przechodniów jakby w ogóle nie istnieli. Gdy zbliżały się do restauracji, którą Vann bardzo lubiła, szatynka nagle skręciła w lewo i nie obracając się na Vannessę poszła dalej. Dziewczyna stanęła na chwilę i popatrzyła z tęsknotą w oczach na ludzi siedzących w   środku. Spokojnie rozkoszowali się swoimi daniami, rozmawiając i śmiejąc się. Vann wytężyła wzrok i miała wrażenie, że widzi Justin siedzącego w kącie i spokojnie jedzącego obiad. Podeszła bliżej do szyby, lecz gdy chciała się lepiej przyjrzeć, ktoś złapał ją za kurtkę i z całej siły pociągnął w stronę ulicy.
-Hej! – krzyknęła Vann, gdy wyplątała się z uchwytu.
-Mówiłam, że idziemy- odparła obojętnie dziewczyna w czerni.
-Musze tam na chwile wejść – powiedziała szybko Vannessa i już chciała się odwracać, lecz uniemożliwił jej to uścisk dłoni jej towarzyszki, który oplótł jej nadgarstek i  to dość boleśnie.
-Nie musisz. Chodź, wejdziesz tam kiedy indziej.
-Ale… - zaczęła desperacko, jednak po chwili umilkła i w ciszy poszła za dziewczyną o niebieskich oczach.
****
-Czemu mam wrażenie, że wszyscy się na nas patrzą? – powiedziała cicho Vannessa, gdy weszły do pewnej małej restauracji. Przy wejściu stała wielka postać ubrana w szmaty na to czarny długi płaszcz i kapelusz na głowę zasłaniający część twarzy. Postać była przerażająca, jednak nie to najbardziej przeraziło Vann. Twarz istoty, bo nie mógł to być człowiek, była pokryta brudno srebrnymi płytkami z dwoma błękitnymi kamieniami zamiast oczu.
-Bo to prawda. Jeśli ty też będziesz się na nich gapić to nie przestaną się patrzeć, więc…
-Zrozumiałam – mruknęła cicho i zdjęła kurtkę. Dziewczyny usiadły przy jednym ze stolików i nie minęła minuta gdy jedna z dwóch kelnerek podeszła do nich.
-Cześć Isabelle – zawołała wysokim lecz melodyjnym głosem i podała nam karty.
-Hej – odpowiedziała ciszej dziewczyna i spojrzała oczekująco na Vannessę – Zamawiaj pierwsza. Szatynka o brązowych oczach zaczęła szybko przeglądać kartę i wybrała pierwszą rzecz, jaka wydała jej się znajoma.  
-Dla mnie to co zwykle – odparła Isabelle i wróciła wzrokiem z powrotem na Vann. Ta bawiła się paznokciami, delikatnie drapiąc nimi stolik. Dziewczyna powoli podniosła wzrok i napotkała parę błękitnych oczu skierowanych prosto na nią.
-Co?- spytała od razu.
-Znasz już moje imię, więc powiedz mi swoje.
-Oficjalnie to się nie przedstawiłaś, a ja nie słuchałam tej kelnerki. Czyli wciąż jesteśmy anonimowe.
Niebieskooka zaśmiała się cicho i spojrzała na nią rozbawiona.
-Zaczynam cię lubić. Jestem Isabelle Lightwood. A ty?
-Vannessa Hill – uśmiechnęła się nikle i przeniosła swój wzrok na Isabell. – Miło poznać osobę, której uratowałam życie.
-Nie prawda – zaprotestowała z uśmiechem brunetka. – Po prostu odwróciłaś na chwilę uwagę demona. A wogóle, co tam robiłaś?
-Odruch. Usłyszałam trzaski z zaułku, więc tam się skierowałam i zobaczyłam ciebie. Na początku chciałam uciekać, ale potem coś kazało mi pomóc. Odwróciłam uwagę potwora – powiedziała akcentując śmiesznie – i pomogłam ci zabić tego demona tak?
-Najwyraźniej – zaśmiała się  Isabell – Jestem Nocnym łowcą, ale chyba to wiesz?
-Przeczuwałam – przyznała się szczerze.
-Czyli nie wiesz kim jesteś, choć czujesz się mundane…
-Jestem człowiekiem – powiedziała szybko Vann, przerywając drugiej.
-Nie możesz być przyziemną, bo inaczej dżin by cię nie wpuścił i zapewne próbował zabić, gdy tylko próbowałabyś się tu wślizgnąć – po jej słowach w gardle szatynki pojawiła się ogromna gula, a ona sama powoli przeniosła wzrok na postać pilnującą wejścia.
-Nie gap się – skarciła ją Isabell.
-Okej okej już przestaje.- spuściła wzrok – Więc kim dla ciebie jestem?
-Sama nie wiem, ale się dowiem. Musze z kimś porozmawiać…
Nastała chwila ciszy, którą przerwała kelnerka.
-Wasze zamówienia. – postawiła przed nimi talerze zjedzeniem, dwie szklanki i dzbanek bursztynowego napoju. – Smacznego. – dodała i odeszła do innego stolika.
Vann patrzyła na swój talerz zastanawiając się co właściwie zamówiła. Popatrzyła na Isabelle, która z wdziękiem zajadała się sałatką. Nie chciała wyjść na niewychowaną, więc wzięła kilka kęsów swojego dania, które na ogół niepozornie wyglądające, naprawdę było strasznie ostro przyprawione.
-Um… Co to? – spytała patrząc na swój talerz, czując się niezręcznie, że o to musi pytać.
-Mięso z jaszczurki w tradycyjnym sosie fearie. Nazywa się to chyba ,,potrawka bolonastre” czy jakoś tak. A co nie smakuje ci? – spytała przekornie i z uśmiechem patrzyła jak Vann wmusza w siebie kolejny kęs, o mało co nie zwracając wszystkiego w reakcji na słowo ,,jaszczurka”.
-Jest wyjątkowo ostre – powiedziała powoli i z lekkim trudem przełknęła kawałek mięsa.
-Zostaw. Masz trochę mojej sałatki – podsunęła jej swoje danie, a sama zabrała na bok jaszurkowate danie. – Jedzenie fearie jest nieco inne niż normalne. Chodź nigdy nie jedz w Jasnym Dworze niczego! Znaczy jeśli oczywiście tam cię zaproszą, bo nie jest to łatwe dostać się do środka.
-Zapamiętam – odpowiedziała z ulgą Vannessa.
-Ty płacisz. W końcu dałam ci moją sałatke – zaśmiała się Isabelle i wskazała na małą szkatułkę stojąca na stoliku. – Możesz tu zostawić pieniądze i wychodzimy. Spieszy mi się trochę.
-Nie skończyłam jeszcze – zaprotestowała Vann, lecz surowy wzrok brunetki, nakłonił ją do zostawienia wszystkiego.
– Dobrze możemy iść – powiedziała zamykając szkatułkę.
-Bierz kurtkę – powiedziała stanowczo Isabelle i nie czekając na szatynkę skierowała się do wyjścia. Vann chwyciła ubranie i wyszła pospiesznie z knajpy zaraz za Łowczynią. Stanęły przed lokalem na chwilę, więc brązowooka szybko się ubrała.
-Odprowadzę cię kawałek, ale potem będę musiała cię zostawić – odparła beznamiętnie Isabelle. – Tu masz adres, przyjdź tam jutro wieczorem i rozglądaj się za mną przy barze. – podała jej małą karteczkę. Dziewczyna popatrzyła na adres i powiedziała pospiesznie:
-Przecież to jest klub nocny…
-Tak, a co ty myślałaś, że w kaplicy się spotkamy? – prychnęła niebieskooka i zwinnym krokiem ruszyła w drogę powrotną. Vann nie czekając na nic ruszyła za nią, próbując dorównać jej szybkiego kroku.
****

Następnego dnia, po południu, Vann siedziała na kanapie i oglądała telewizje, jedząc wcześniej zamówione chińskie dania. Dziewczyna ni jak nie potrafiła gotować dań na ciepło. Gdyby chociaż raz chciała coś przygotować, może by jej się to udało, jednak nie wyrażała żadnych chęci. Przed wyjazdem do Miami, obiady robiła gosposia albo jakaś pracownica mamy i w czasie szkoły, gdy Vann nie była w domu, gotowe danie było podrzucane do mieszkania. Za każdym razem gdy wracała pachnąca potrawa stała przygotowana na głównej półce w lodówce. Wystarczyło podgrzać i koniec wysiłku. Danie było gotowe, a dziewczyna nie zawracała sobie głowy gotowaniem. W Miami wszystko odbywało się prawie na tych samych zasadach, lecz tam nie było gosposi, a wielkie talerze z obiadem były podrzucane raz na dwa dni, przez pracownice mamy Vann.
Kiedyś w jeden z weekendów, gdy dziewczyna jeszcze mieszkała w Miami i wszystko było normalne i poukładane, Vann pojechała z Justinem do niego i ten ugotował jej spaghetti. Było to najlepsze spaghetti jakie kiedykolwiek jadła. Chłopak przygotowywał danie z wielkim uśmiechem na twarzy. Tłumaczył jej niektóre rzeczy, lecz ona zbytnio nie słuchała, tylko patrzyła jak gotuje i jaką radość mu to sprawia. Gdy spostrzegł, że Vann średnio zwraca uwage na to co mówi, zamilkł, jednak po chwili zaczął sobie cicho pośpiewywać. Dziewczyna wciąż ma w pamięci ten cudowny obrazek, Justina gotującego i śpiewającego w kuchni, jakby robił obiad dla całej rodziny. Wtedy byli szczęśliwi, wszystko układało się lepiej niż kiedykolwiek. Jeden wyjazd, jeden dzień, jedna wiadomość zniszczyła całe jej życie. Gdyby nie jej ojciec i to co zrobił, na pewno odzyskałaby Justina, wszystko przebiegałoby jak w romantycznym love-story, jednak życie to nie film...
Vannessa przełączyła kanał i okropnym zbiegiem okoliczności zobaczyła cudownego chłopaka o brązowych włosach i czekoladowych oczach. Wyglądało to na wywiad czy coś w tym rodzaju:
-Panie Bieber czy wiadomo coś w związku z ostatnim pańskim ogłoszeniem do prasy? Czy panna Vannessa Hill odnalazła się? – spytał reporter i spojrzał przenikliwym wzrokiem na Justina, który przez chwilę się zawahał i zamilkł.
-Niestety nie. Nie chcę za bardzo komentować tej sprawy – powiedział powoli i smutno – Mamy nowe ślady dotyczące miejsc, gdzie może się ona znajdować, lecz nie są one wystarczające by ją znaleźć.
-Czy pan uważa, że to słuszne? – zapytał nagle reporter. Justin podniósł na niego wzrok zdziwiony pytaniem.
-Nie rozumiem. Może pan jaśniej?
-Czy nie sądzisz, że może Vannessa nie chce być odnaleziona. Może dokłada teraz wszelkich starań by się przed światem ukryć, albo przed kimś kto ją skrzywdził? – reporter powiedział wszystko w podstępnym i charakterystycznym tonie, próbując sprowokować Justina, by otworzył się bardziej.
-Nie, nie sądze – odpowiedział ostro Juss i spojrzał wkurzony na faceta zadającego pytanie – Nie wierzę, że zostawiłaby wszystkich, którym na niej zależy  i tak po prostu wyjechała. Dziękuje, na dziś to koniec w tym temacie – chłopak wstał, podał rękę reporterowi w bardzo chaotyczny sposób i po prostu wyszedł. Vannessa patrzyła na ekran ze zdumieniem, nie sądziła, że on tak długo będzie jej szukał. Zrobiło jej się smutno, gdy usłyszała jego ostatnie zdanie. Po raz kolejny uderzyło ją poczucie winy, że zostawiła Chanel, Ari, Jake’a, Pattie i Justin, nie dając żadnego znaku życia. Gdy była jeszcze w Miami po śmierci mamy, zamknęła się w domu i  nie tylko prawie z niego nie wychodziła, ale i nikogo ze znajomych nie wpuszczała do środka. Udawała, że nikogo nie ma, zasłaniała okna i nie puszczała zbytnio muzyki, by wszyscy myśleli, że jej nie ma.
Nagle zadzwoniła komórka dziewczyny i ta podskoczyła ze zdziwienia. Nikt do niej nie dzwonił. Ten telefon służył jedynie do zamawiania jedzenia... Sięgnęła ręką na stół i chwyciła telefon. Podniosła go na wysokość oczu i przeczytała napis na wyświetlaczy ,,Dzwoni: Numer prywatny”. Czekała chwilę z nadzieją, że się rozłączy, lecz on wciąż dzwonił. Przesunęła palcem po ekranie i przyłożyła słuchawkę do ucha:
-Słucham? – powiedziała niepewnie.
-Vannessa nie rozłączaj się – powiedział dobrze jej znany głos. Dziewczyna poczuła jak łza spływa po jej policzku.
-Pattie – powiedział wolno, ale jej głos się załamał. Tak bardzo za nią tęskniła, ale do teraz nie czuła jak bardzo.
-Nie płacz kochanie – powiedziała czule – Co się z tobą dzieje? Czemu się od nas odcięłaś?
-Ja nie… - załkała cicho – Przepraszam, ale nie mogłam zostać w Miami. To miejsce, dom, ludzie wszystko mi o niej przypominało. Nie chciałam cię zostawiać, ani Chanel, ani Ari – już chciała wymienić kolejne imię, ale się powstrzymała – Nie chciałam tego robić, ale tak wyszło. Po prostu ja tam nie mogłam zostać, spróbuj mnie zrozumieć.
-Dobrze spokojnie. Rozumiem. Musisz mi powiedzieć gdzie jesteś.
-Co? – Vannessa, aż wstała z pozycji leżącej i usiadła napinając mięśnie – Czemu?
-Musisz mi powiedzieć.
-Myślałam, że jesteś po mojej stronie – odparła trochę oburzona.
-Jestem po twojej stronie, ale nic nie rozumiesz. Ja musze dbać o mojego syna, a on… - przycichła na chwilę, a Vann przez słuchawkę usłyszała ciche łkanie.
-Pattie nic ci nie jest? – spytała niepewnie.
-Nie spokojnie. Przed wczoraj popołudniu przyszła do niego Chanel. Rozmawiali dość długo i nie wychodzili z jego pokoju. Chciałam raz do nich wejść, ale zamknęli drzwi. Jedyne co usłyszałam to twój głos odtwarzany z telefonu. Wieczorem, gdy Chanel wychodziła widziałam ją jak przytulała Justina. Widać było, że obydwoje płakali. Mój kochany synek był roztrzęsiony rozumiesz Vannessa? On cierpi, przez to wszystko. Nie możesz się tak po prostu odciąć od nas, bez słowa wyjaśnień. Chcę, żebyś się z nim spotkała...
-Nie mogę Pattie, wybacz mi, ale nie mogę.
-Czemu? Czemu tak bardzo chcesz żeby cierpiał? Widzisz co się dzieje, bo założę się, że oglądasz telewizję. On cie na okrągło szuka rozumiesz? W nocy słyszę jak chodzi po domu i nie może spać. Czasami słyszę nawet jak płacze… Vannessa – zapłakała Pattie, nie mogąc dalej mówić. Dziewczyna przetarła dłonią strumień łez, który popłynął po jej policzkach, gdy słuchała kobiety. Kochała ją, zrobiłaby dla niej prawie wszystko, jednak to było dla niej zbyt bolesne.
-Pattie, zrozum. Ja… - zatrzymała się na chwile i wzięła głęboki oddech- też cierpię. Dużo wydarzyło się ostatnio w moim życiu… I nie mówię tylko o mojej mamie, ale i o innych rzeczach o których nie chce mówić. Ja nie mogę. Błagam zrozum mnie. Czuje, że jak go spotkam to będzie jeszcze gorzej…
-Nie wiesz dopóki nie spróbujesz… - skomentowała cicho Pattie i nastała cisza.
-Vannessa jesteś tam? – spytała mama Justina po dłuższej chwili. Dziewczyna nie odezwała się jeszcze przez sekundę. Jednak w końcu przetarła ponownie oczy i powiedziała:
-Moja mama tak mówiła…
-Wiem kochanie. Dobrze zrobisz jak zechcesz, ale uwierz mi, że on w końcu cię znajdzie i będziesz musiała z nim porozmawiać.
-Wiem – odpowiedziała smutno Vann, już chciała dalej mówić, ale usłysząła męski głos po drugiej stronie:
-Mamo z kim rozmawiasz? – dziewczyna spanikowała i rozłączyła się odrzucając telefon na bok.
Zakryła rękoma twarz i zaczęła cicho płakać. Cierpiała. Dobrze wiedziała, że nie jest łatwo zapomnieć o osobie, którą się kochało i … Nadal kocha… Za każdym razem, gdy zaczynała iść dalej, robić krok w przód do przyszłości, coś ciągnęło ją do niezakończonych spraw w Miami, do osób za którymi tęskniła, którzy byli jej tak bardzo bliscy.
****






HEJ hej hej :) Wróciłam ... Zapewne wiele z was odeszło właśnie przez to że ograniczyłam Justina w tym opowiadaniu, ale jak widzicie NIE żegnamy sie z nim :) Mam do was pytanie. CHCECIE 1 OSOBOWĄ NARRACJE CZY 3 CZYLI TAK JAK JEST TERAZ????? A DRUGA SPRAWA CZY MAM PISAĆ Z PERSPEKTYWY KOGOŚ INNEGO NIŻ VANN? Piszcie w komentarzach, jeśli tak to dodajcie z czyjej perspektywy :) Z góry dziękuje za wszystkie komentarze :)) I teraz nowa część, którą postanowiłam wprowadzić, a mianowicie: 

ZAPOWIEDŹ KOLEJNYCH WYDARZEŃ 
Nowe znajomości,
 nowe umiejętności
i próby zabójstwa...
Czy Justin wpadnie na trop Vannessy, a może ktoś inny...?
Nowi znajomi ochronią dziewczynę czy odwrócą się od niej?
WSZYSTKIEGO DOWIECIE SIE JUŻ za tydzień lub dwa :*    ~ Pozdrawiam Alex

2 komentarze:

  1. Rozdział boski, już nie mogę się doczekać nn:)
    Jezeli chodzi o rozdziały to moga być nie tylko z Van perspektywy :P
    Kocham to <33

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie tylko z perspektywy Van. :)
    Mam ogromną nadzieję ,że będzie więcej Justina i Van i on będą razem.
    Super rozdział ,czekam na nexta <3

    OdpowiedzUsuń