Wampir
zszokowany i lekko przerażony zaczął zerkać na Vannessę. Nie wyglądała jak
Morgenstern w ogóle. Jedyną wspólną cechą jaką zauważył to czarne duże oczy.
Ten sam błysk w tęczówkach, sprawiał, że dziewczyna wydawała się być tajemnicza
jak jej ojciec. William obejrzał się powrotem na Łowcę i powoli powiedział:
-Pójdę teraz
przygotować krew, a ty zachęć ją, żeby to wypiła bez żadnych sprzeciwów.
Inaczej pożegnamy się jasne? – jego ton był chłodny, jak i całe jego ciało,
które zmieniło się w bryłę lodu jakieś sto dwadzieścia lat temu.
Morgenstern
kiwnął jedynie głową i gdy wampir oddalił się z gracją stworzenia
nadnaturalnego, ruszył w kierunku Vann, która stała przy stoliku. Po dotarciu
na miejsce przystanął obok i spojrzał jej przez ramię. Dziewczyna trzymała w
dłoni stelę, gładząc ją delikatnie palcami. Valentine zobaczył teraz przed sobą
małą dziewczynkę o ciemnych prawie czarnych włosach. Bawiła się z nim na kocu w
ogrodzie jego brata. Wyjął stelę z kieszeni i zaczął nią kreślić wzory w
powietrzu, które po chwili zmieniły się w srebrny błyszczący pył. Dziewczynka
widząc to roześmiała się i spróbowała chwycić jasne gwiazdki, lecz one
zniknęły. Spojrzała na niego swoimi ciemnymi oczami i zanim się obejrzał
zabrała mu stelę. Zaczęła ją gładzić palcami, po czym nakreśliła ten sam wzór
co on chwilę przedtem.
-Patrz wujek
udało mi się – pisnęła ucieszona. Nagle obok nich pojawiła się jej matka.
-Co ty
robisz? Ona nie może nic o tym wszystkim wiedzieć. – wyrwała z rąk dziewczynki
stelę – Valentine to że ona ma twoje geny, nie świadczy o tym, że jest twoją
córką. Chcę dla niej normalnego życia, a nie magii, czy czegokolwiek innego
czym się zajmujesz. Ona dla ciebie jest tylko siostrzenicą nikim więcej! A
teraz musisz już iść.
Wtedy
ostatni raz widział Vannessę jako małą dziewczynkę. Jej matka zabrała ją z
Pinnacle Peak, małego miasta obok Phoenix i ukryła w Nowym Jorku, prawie na
drugim końcu kraju. Zrobiła wszystko, żeby jej nie znalazł… Była zdeterminowana
do tego stopnia, że zabrała pamięć Vannessy jak i swoją własną.
-Morgenstern?-
odezwała się nagle dziewczyna. Wyrwany
jakby z transu spojrzał oszołomiony na postać stojącą obok niego.
-Tak?
-Nauczysz
mnie z tego korzystać – wręczyła mu stele i odkryła rękę.
-Widze, że
już wiesz gdzie stosuje się runy – powiedział powoli i chwycił pewniej
przedmiot i zaczął kreślić znak akceptacji na jej gołej skórze. Gdy skończył,
dziewczyna krzywiła się, a skóra naokoło znaku była bardzo czerwona.
-Boli i
piecze. Czy tak ma być? – spytała szybko i spróbowała dotknąć runy, lecz Łowca
błyskawicznie chwycił jej dłoń by tego nie zrobiła.
-Zostaw. To
twój pierwszy znak i zapewne nie ostatni. Przyzwyczaisz się do tego bólu, który
z czasem będzie mniej odczuwalny. – Chwycił Szarą Księge ze stolika i podał
Vannessie – Przeczytaj ją. Dowiesz się wszystkiego o runach. O ich wyglądzie, zastosowaniu,
trwałości. Znajdziesz tam to co chcesz wiedzieć, a teraz chodź.
****
Powoli
poszli do kuchni, gdzie czekał William. Właśnie kończył przygotowywać jakiś
dziwny napój. Woń unosząca się w
pomieszczeniu pachniała metalem, spalenizną i świeżą krwią. Wzrok Vannessy
zatrzymał się na kielichu, stojącym na stole. Był wypełniony czerwonym płynem,
w którym lśniły drobinki złotego pyłu. Dziewczyna zbliżyła się do stołu i
przejechała opuszkiem palca po krawędzi wysokiego naczynia. Spojrzała na
Morgensterna, który stał obok Williama po drugiej stronie mebla.
-Co to? –
spytała niepewnie.
-Napój
poprawiający zdolności fizyczne.
-Zgaduję, że
jest dla mnie – powiedziała kpiąco. W tej samej chwili kąciki ust Williama
wykrzywiły się w nikłym uśmiechu.
-Wypij
proszę – powiedział Łowca, lecz ton jego głosu wskazywał na rozkaz niż na
prośbę.
-Czysto
hipotetycznie. Gdyby nie chciała tego wypić? – spytała niepewnie.
-Nie chcesz
wiedzieć co by się wtedy stało – powiedział ostro Morgenstern. Vann już chciała
się odezwać, lecz William uprzedził ją:
-Inaczej
musielibyśmy to w ciebie wmusić. Przytrzymać cię i wlać w twoje usta całą
zawartość kielicha – odpowiedział spokojnie z nutką złośliwości w głosie. W
gardle Vann pojawiła się duża gula. Nerwowo pocierała ręce i przez przypadek
ugryzła się w policzek.
-Wypije –
powiedziała w końcu i chwyciła naczynie z czerwoną cieczą. Teraz dopiero
poczuła pełny aromat mikstury. Zapach metalu, przebiła ostra woń, której Vannessa nie potrafiła określić.
-Do dna –
ponaglił ją Morgenstern. Dziewczyna przymknęła oczy, po czym przyłożyła usta do
krawędzi kielicha i wlała w siebie całą jego zawartość. Gdy odstawiła kielich,
najpierw zebrało jej się na wymioty, lecz to uczucie po chwili odeszło.
Otworzyła oczy, jednak obraz rzeczywistości był tak boląco rozmazany, że
zamknęła je z powrotem. Jej wargi wygięły się w grymasie niesmaku i
obrzydzenia. Czuła jakby wypiła kielich krwi, który całkowicie zalał jej usta. Nagle
złapała się za brzuch i upadła. Mikstura nie była taka bezpieczna na jaką
wyglądała. Zgaga to nic, przy tym co teraz Vann przeżywała. Płyn wypalał jej
żołądek, przełyk, gardło i inne narządy. Nagle coś bardzo mocno zakuło ją w
serce, że aż krzyknęła.
Znikąd
pojawił się Jonathan i spytał przerażony:
-Co wyście
jej zrobili? Tato o co tu chodzi? – spojrzał na swojego ojca, po czym bez
namysłu rzucił się na podłogę do Vannessy. Dziewczyna powoli przestawała się
ruszać. Jonathan sprawdził jej puls i zastygł – Ona nie ma tętna. Powinna nie
żyć – spojrzał na jej twarz, na której widniały wyraz bólu.
-Udało się –
szepnął Łowca i odepchnął Jonathana, samemu nachylając się nad dziewczyną. –
Vannessa? – spytał głośno. Dziewczyna odkaszlnęła i otworzyła oczy. Morgenstern
wzdrygnął się przerażony. – Jej tęczówki Williamie – zaczął i szybko wstał,
odsuwając się od niej. – Co się z nimi stało?
- Wszystkie
składniki złączyły się ze sobą. Jak kazałeś dodałem krew anioła, co oczywiście
da jej nadziemskie zdolności, bardziej zaawansowane niż Nocnych Łowców. –
powiedział spokojnie.
-Czyli jak
mam traktować jej niebieskie oczy, które jeszcze kilkanaście minut temu były
brązowe? – krzyknął Morgenstern.
-Jako dar –
odpowiedział kpiąco i dodał– Idę do twojego gabinetu, masz tam być za chwilę,
gdy zapewnisz jej bezpieczeństwo.
Gdy William
opuścił pomieszczenie Morgenstern zwrócił się do Jonathana:
-Zabierz ją
stąd… - nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo syn wybuchł na niego:
-Co wy jej
zrobiliście? Masz mi powiedzieć, bo inaczej nigdzie jej nie zabiorę i zostanie
na twojej głowie!
-Jonathan –
odparł ostro Valentine – To jest hybryda – wskazał na dziewczynę leżącą na
podłodze i rozglądającą się dookoła – Pamiętasz co ci opowiadałem o krzyżowaniu
gatunków?
-Tak, że
jest to niebezpieczne ale możliwe.
-Właśnie.
Teraz patrzysz na krzyżówkę Łowcy i wampira, z dodatkiem nie wiem jak to ująć…
- zakłopotał się na chwilę – Ona ma w sobie trochę wilkołaka i anioła, ale
nikłą ilość. Masz ją zabrać w bezpieczne miejsce. – rozkazał i wziął syna na
stronę. Nie miał pewności, że Vannessa teraz nie kontaktuję, więc wolał, żeby
nie usłyszała tej informacji. Przeszli
do schodów i kontynuowali rozmowę:
-Może się
zdarzyć, że ona umrze. Nie jestem pewny, czy tak będzie, ale musimy brać pod
uwagę wszystkie okoliczności.
-Co? Jak to
umrze?
-Nie jestem
pewny! – podkreślił Morgenstern – Powinna przeżyć, ale nie wiem jak długo
wytrzyma. Jeśli da rade trzy dni to jestem pewien, że przeżyje. Jednak…
-Ona da radę
– powiedział pewnie Jonathan – przeszła trening w kilka dni. Wszystko będzie
dobrze.
-Nie wiesz
tego synu – warknął – Ale widzę, że się do niej przywiązałeś?! – bardziej
stwierdził niż zapytał. Chłopak wzdrygnął się najwidoczniej zaskoczony i
spuścił na chwilę wzrok, po czm ponownie go podniósł z dumą.
-Jest
ciekawym przypadkiem. Tyle. Gdyby wystąpiły problemy mógłbym ją zabić.
-Dobrze to
słyszeć, ale masz nie podejmować żadnych decyzji zanim… - nagle usłyszeli
trzask i spojrzeli w kierunku hałasu. Podłoga gdzie przed chwilą leżała Vann
była pusta, a drzwi frontowe pozostały otwarte.
-Szybko –
krzyknął Valentine i razem pobiegli do drzwi. Jednak spóźnili się. Widzieli
jedynie postać na motorze, wjeżdżającą w alejkę między budynkami. – Cholera –
zaklął Łowca i wrócili z powrotem do wnętrza domu.
-Przynajmniej
wiemy, że słońce jej nie pali – odezwał się głos w ciemności.
-Nie
pocieszyłeś mnie Williamie.
**Vannessa
POV**
Słyszałam strzępki jakiejś rozmowy. Wszystko
wyglądało jak jawa, a moje ciało było strasznie obolałe. Szczególnie wewnętrzny
ból, jakby ktoś zabrał wypalił mi duszę. Rozejrzałam się i dostrzegłam dwie
oddalone sylwetki. Wtedy już wiedziałam. To Morgenstern. Poczułam strach i
odruchowo bezszelestnie uniosłam się z ziemi. Obraz stawał się ostrzejszy z
każdą chwilą. Nie czekając na nic, chwyciłam moją torbę leżącą pod ścianą i
ruszyłam do drzwi frontowych. Każdy krok był jak powrót do rzeczywistości,
zdecydowany, ale opanowany. Odsłoniłam dłonią ucho i zaczęłam nasłuchiwać czy
nikt nie idzie. Żadnego dźwięku kroków, jedynie rozmowa:
,, Jest
ciekawym przypadkiem. Tyle. Gdyby wystąpiły problemy mógłbym ją zabić.”
Te słowa
zdecydowały o mojej ucieczce. Chwyciłam klamkę i wybiegłam z budynku. Szybko
wsiadłam na motor, wyjęłam kluczyki z małej kieszeni torby i z piskiem opony
odjechałam.
Czułam
wszystko co mnie otaczało. Słyszałam najcichszy stukot silnika motoru,
widziałam każdego człowieka obok, którego przejeżdżałam. Jechałam przed siebie,
nie chcą się zatrzymać. Teraz liczyła się tylko ucieczka.
**Następny
dzień**
Otworzyłam
oczy i szybko wstałam. Miałam taką suchość w gardle, że pobiegłam do kuchni i
nawet nie sięgając po szklankę, nachyliłam się nad kranem i wzięłam duży łyk ze
strumienia zimnej wody. Po zaspokojeniu pragnienia, skoczyłam szybko do
łazienki. Wycierając się zauważyłam białą bliznę na przedramieniu. Dotknęłam
jej i przypomniał mi się poprzedni dzień. Trening, runa, William, kielich i
moja ucieczka. Złość automatycznie narosła we mnie. Spojrzałam w lustro i
odskoczyłam przerażona. Moje tęczówki… Zmieniły kolor na krwisto czerwony.
Zbliżyłam się powoli do mojego odbicia i przejechałam po tafli lustra.
-To
niemożliwe – powiedziałam szybko i wybiegłam z łazienki. Rzuciłam się na łóżko
i pozostałam w pozycji leżącej. Nie wiem jak długo się nie ruszałam, ale w
końcu postanowiłam wstać. Powoli i niepewnie poszłam do garderoby. Było tam
wielkie lustro na połowie ściany. Ostrożnie weszłam do środka i spojrzałam na
moje odbicie. Całą moją uwagę przykuły oczy, które powróciły do normalnego
koloru. Przetarłam dłonią twarz i
uznałam, że zapewne coś mi się wcześniej przywidziało. Nie czekając dalej
ubrałam się w długi brązowy rozpinany sweter, czarny zwykły top i skórzane
spodnie w tym samym kolorze. Gotowa poszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę. Nic
w niej nie było.
-Czy mamy
wycieczkę – westchnęłam leniwie i poszłam do łazienki. Wyprostowałam włosy i
związałam je w wysokiego kucyka. Podkreśliłam oczy czarną kredką na dolnej
powiece i musnęłam górną eyelinerem.
Gotowa skierowałam się do drzwi. Założyłam czarne botki, a szyję
oplotłam długim czarnym szalikiem. Chwyciłam klucze i torbę leżące na małym
stoliku, po czym wyszłam z mieszkania. Gdy wyszłam na ulice zdziwiona
stwierdziłam, ze jest już popołudnie. Wyjęłam pospiesznie telefon i spojrzałam
na wyświetlacz. Wytrzeszczyłam oczy w niedowierzeniu. Była prawie szesnasta.
Zaczęłam się zastanawiać, co robiłam poprzedniego wieczoru, lecz nic nie mogłam
sobie przypomnieć. Zupełnie jakby ktoś wyciął mi te wspomnienia z pamięci.
Nagle mój brzuch zaburczał, przypominając o sobie i swoim głodzie. Szybkim
krokiem poszłam do sklepu. Wchodząc do środka, zalała ją fala ciepła. Gdy drzwi
zamknęły się za mną, weszłam w głąb pomieszczenia. Wyjątkowo nie byłam w
sklepie sama. Zauważyłam cztery inne osoby, oprócz sprzedawcy siedzącego za
ladą. Powoli zaczęłam się przechadzać szukając czegoś do jedzenia. Weszłam w jedną alejkę i zauważyłam trzy
postacie. Pierwszą był blondyn, opierający się o wózek. Stał bokiem, więc nie
widziałam dokładnie jego twarzy, ale sama sylwetka wywierała wrażenie na dwóch
dziewczynach stojących kilka kroków od niego. Stanęłam przed jedną z półek
udając, że coś wybieram, jednak w rzeczywistości nasłuchiwałam rozmowę
dziewczyn. Mówiły o chłopaku, jakim jest ciachem i wciąż zachęcały się, żeby do
niego podejść i poflirtować. Opisywały szczegółowo, jego włosy, wydatne kości
policzkowe, mięśnie, które nawet nie były widoczne spod szarego t-shirtu i
czarnej skórzanej kurtki, którą miał na sobie. Nagle niespodziewanie, jedna
podeszła do niego chwiejnym krokiem. Miała co najmniej dwunastocentymetrowe
platformy, więc mogłam być tylko zdziwiona, że jeszcze nie upadła. Chciałam
dalej nasłuchiwać, jednak jakaś woń odwróciła moją uwage. Zaciągnęłam się nią i
przymrużyłam oczy. Chwilę potem odwróciłam głowę w kierunku nietypowego zapachu. Otworzyłam oczy
i zobaczyłam szatyna o ciemnych oczach. Przyglądałam mu się chwilę, lecz jedna
z dwóch dziewczyn, która flirtowała z blondynem uderzyła mnie barkiem
przechodząc. Nie zawracając sobie głowy nastolatkami, przeszłam do drugiej
półki, obok której stali blondyn i szatyn.
-Zawsze tak
jest? Po prostu podchodzi i daje ci swój numer?
-Zazwyczaj –
zaśmiał się nikle blondyn. Nie chciałam podsłuchiwać, jednak mówili tak głośno…
-Chyba nie
zadzwonisz?
-Cóż… - przeciągnął
trochę, denerwując tym samym szatyna.
-Oh
przestań. Oddaj mi to i wybierz to co chcesz zjeść. – zakończył chłopak o
ciemnych oczach. Próbując odciągnąć swoją uwage od ich rozmowy chwyciłam
najbliższą rzecz na półce. Niestety przez przypadek przesunęłam jedną z puszek
stojącą na regale, która zakręciła się na krawędzi i zsunęła. Mój refleks od
razu się obudził i moją dłoń poleciała na ratunek puszce. Nagle poczułam czyjeś
ciepłe ręce na moich. Widać nie tylko ja złapałam uciekający przedmiot.
Podniosłam wzrok i zadrżałam. Stałam oko w oko z blondynem. Jego świecące złote
tęczówki były skierowane prosto na mnie. Czułam jakby każdy oddech sprawiał mi
trudność i blokował mi płuca. Powoli wysunęłam dłoń razem z puszką z jego
ciepłych rąk.
-Uważaj co
robisz – zaśmiał się pewnie chłopak – Nie zawszę będę obok, żeby coś złapać za
ciebie.
Jego pewny
ton i sposób mówienia był ciekawy, ale i lekko irytujący.
-Jakbyś nie
zauważył, to ja pierwsza złapałam tą puszkę.
-Jednak
gdybym nie interweniował, wysunęłaby ci się z rąk i spadła na podłogę.
-Nie sądzę –
odparłam pewnie, lecz gdy zbliżył się do mnie bardziej, moja cała pewność
siebie rozpłynęła się w powietrzu.
-Myślę, że
się mylisz, jednak zważywszy na fakt, że puszce nic się nie stało odstawmy ją
nie narażając jej więcej na niebezpieczeństwo- jego twarz była poważna, ale w
oczach skakały śmiejące się iskierki.
-I tu mogę
się zgodzić – odparłam cicho i pozwoliłam mu wyjąć puszkę z moich dłoni i
odstawić ją na miejsce. Staliśmy tak chwilę patrząc na siebie, jednak każdy
zerkał inaczej. Mój wzrok jakby szukał ucieczki, jego natomiast był pewny i
rozbawiony moim zmieszaniem.
-Jace
wybrałeś już coś? – odezwał się głos za nim. Uśmiechnęłam się dumnie i
odwróciłam na piętach, powoli odchodząc w stronę kasy. Zapłaciłam za produkt
nawet nie patrząc na to co kupiłam. Już miałam wychodzić, lecz postanowiłam
jeszcze się odwrócić i zerknąć na blondyna o imieniu Jace. Mój wzrok powędrował
do tyłu i spoczął na chłopaku, który rozmawiał z szatynem. Poczekałam chwilę,
aż się odwróci i gdy tylko to zrobił, rzuciłam mu tajemnicze spojrzenie i
wyszłam ze sklepu. Idąc ulicą spojrzałam w jedną z szyb i po raz kolejny
odskoczyłam zdziwiona. Moje tęczówki znów zmieniły kolor. Nie zastanawiałam się teraz nad niczym prócz,
chłopakiem ze sklepu, który zapewne widział moją nienaturalną barwę oczu.
Zamknęłam szybko powieki i wzięłam parę oddechów. Gdy czułam się uspokojona,
otworzyłam ponownie oczy i spojrzałam w szybę. Oczy wróciły do normalnego
stanu. Nie czekając na nic więcej szybkim krokiem skierowałam się w dół ulicą.
Witam po przerwie :) Nie miałam dostępu do internetu przez jakiś czas za co bardzo was przepraszam :/ Ale mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej i net wróci szybko ;) Mam nadzieję, że opowiadanie idzie w dobrym kierunku. Prosze was o zostawienie KOMENTARZA pod spodem :) Bardzo mi one pomagają :D No to czekam!
Hmm nom jestem ciekawa kiedy pojawi się Justin i czy będzie tak jak przed jej odejście.:D A może już się pojawił ale chyba by go poznała hmm już się sama pogubiłam :D
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, idę czytać następny.
OdpowiedzUsuń