20.07.2014

Rozdział 8



   
 Jechaliśmy na tyle krótko, że nie zdążyłam zapytać Jace'a o cokolwiek. Przez cała drogę koncentrowałam sie na jego wyrzeźbionym torsie, gdy trzymałam sie go żeby nie spaść z motoru. Biło od niego tak przyjemne ciepło, że gdy na chwile przymknęłam oczy poczułam się jak w objęciach Justina. Tak bezpieczna nie czułam się od kilku dni. Przepłynęła przeze mnie maleńka fala ciepła, którą jakby ze mnie uszła, gdy opuszczałam Miami. Przypomniałam sobie Justin’a, jego zapach, jego uściski, jego dotyk, który sprawiał, że rozpływałam się za każdym razem, gdy przejeżdżał palcami po mojej skórze. Jednak otworzyłam po chwili oczy i zrozumiałam że to tylko złudzenie.
   Jace podjechał pod dość duży, stary i zniszczony kościół. Zatrzymał sie powoli i wolno wyłączył silnik. Bez słowa zsiadłego z motoru, po czym podał mi rękę, pomagając mi zejść. Blondyn schował kluczyki do kieszeni kurtki i skinął głową w stronę budynku.
-Chodź, bo już czekają - powiedział powoli, lecz dla kontrastu ruszył szybkim krokiem w stronę wielkich drewnianych drzwi. Patrzyłam chwile na kościół, aż nagle zaczął lśnić. Widziałam. Stara budowla zmieniła sie w ogromną katedrę, choć wielkością dorównywała nie jednemu uniwersytetowi. Poczułam lekki strach i odruchowo zrobiłam krok w tył. Jace jakby wyczuł co sie dzieje i odwrócił sie w moja stronę.
-Twoje oczy znów zmieniły kolor. Zadziwisz mnie czymś jeszcze? - zaśmiał sie i zrobił krok w moją stronę.
-Jak to zmieniły kolor? -spytałam oszołomiona i spuściłam głowę, ukrywając twarz we włosach.
Nagle poczułam czyjeś ciepłe palce na policzku. Po chwili patrzyłam prosto w złote tęczówki Jace'a. Blondyn był ode mnie wyższy więc uniosłam brodę wysoko by patrzeć na niego jak on na mnie.
-Boje sie- szepnęłam cicho i przygryzłam wargę od środka. Pierwszy raz mówiłam prawdę. Bez żadnej pelerynki, okrywającej moje słowa, która sprawiała, że wydawałam się twarda i bez uczuć. Część mnie nie chciała tam wejść i trzymała mnie w miejscu. Jace patrzył na mnie i tylko na mnie. To było troszkę krępujące, bo w końcu spotkałam go drugi raz w życiu. Jednak uczucie, które mi towarzyszyło, pod jego spojrzeniem, było jak lekki powiew wiatru, który sprawiał, że zarówno czułam ulge, ale i lekki dreszczyk na skórze.
-Nie masz czego. Nic sie nie stanie- powiedział ciepło i pewnie, nie odrywając ode mnie wzroku.- Zaufaj mi - wyciągnął dłoń, a ja powoli wsunęłam na nią swoją.
-Nie zawiedź mnie proszę - szepnęłam i uśmiechnęłam sie nikle. Jace patrzył na mnie chwile po czym odwrócił sie na pięcie i razem ruszyliśmy w stronę drzwi.
   Pierwsze wrażenie jest zawsze najważniejsze a Instytut, bo tak nazywają go Isabelle i Jace, sprawia że czujesz sie tam jak w jakimś ekskluzywnym historycznym miejscu. Rozglądałam sie na boki starając sie zauważyć jak najwięcej. Przeszliśmy kilka korytarzy które zdawały sie nie mieć końca. Nagle zatrzymaliśmy się przed dużymi mahoniowymi drzwiami. Naokoło wejścia znajdowały sie płaskorzeźby, przedstawiające walki aniołów, ludzi i innych istot.
-Nie bój sie. Odpowiadaj na pytania Hodge'a to na pewno dowiesz sie czemu twoje oczy zmieniają kolor- powiedział i otworzył drzwi nie czekając na to co powiem. Przełknęłam ślinę i powoli weszłam do pomieszczenia. To była wielka biblioteka. Miała dodatkowe piętro prócz parteru, który był wypełniony książkami stojącymi na tekstach zastępujących ściany. Przestrzeń biblioteki wypełniały gablotki z bronią i innymi przedmiotami które zadziwiały swoim wyglądem.
Koło biurka stał mężczyzna w podeszłym wieku, z szarymi lekko siwymi włosami, brodą i niebieskimi wyblakłymi oczami. Był dość wysoki, ubrany w ciemny garnitur, a w ręku trzymał książke. Uśmiechnął się do mnie, po czym odłożył ją na mebel.
-Witaj ! - rozległ  sie głęboki lecz przyjazny męski głos- Nazywam się Hodge, jestem opiekunem tego Instytutu.
Stałam chwile przy drzwiach w bezruchu, jednak po sekundzie powoli zaczęłam schodzić po krótkich marmurowych schodkach.
-Um... Dobry wieczór -odparłam w końcu nie zastanawiając się co tak właściwie chcę powiedzieć.
-Jak na niezdefiniowaną podziemną twoje maniery są dobre -powiedział przepełniony entuzjazmem- Isabelle mówiła mi o tobie rożne rzeczy. Czy wszystkie były prawdą?- spytał i popatrzył na mnie badawczym wzrokiem.
-To zależy co mówiła - odparowałam bez chwili namysłu, lecz Hodge tylko zaśmiał sie cicho i podszedł do mnie gdy zatrzymałam sie po zejściu z marmurowych stopni.
-Zadam ci kilka pytań, a ty udzielisz krótkich odpowiedzi, dobrze? Potem opowiesz mi szczegóły.
-Um... -zawahałam się. – No dobrze. Niech będzie.
-Wyśmienicie. A więc, wiesz kim jesteś?
-Zależy pod jakim kątem sie patrzy. – powiedziałam, a moje usta wykrzywiły się w grymasie.
-Chodzi mi o pamięć. Straciłaś jakieś wspomnienia podczas transformacji?
-Nie.
-Dobrze. Następne pytanie: czy wiesz kto cię przemienił? Czy znasz tą osobę?
-Mniej więcej tak.
-Mniej więcej? -jedna brew Hodge'a powędrowała w górę w zaciekawieniu.
-Wiem jak się nazywa i jak wygląda. Reszta jest mi obca... - chciałam mówić dalej lecz mężczyzna mi przerwał:
-Potem opowiesz. Dalej. - zaczął przechadzać sie po bibliotece patrząc na rożne przedmioty- Czy spotkałaś sie już z jakąkolwiek bronią, która wygląda jak te tutaj – wskazał na gabloty – lub jest do nich podobna? A ważniejsza sprawa czy posługiwałaś się nią? Oczywiście oprócz bata Isabelle i noża serafickiego - powiedział szybko i lekko jakby znał odpowiedz i sądził, że to błahy temat nie wart uwagi. Rozejrzałam sie po sali i powoli zaczęłam przypominać sobie kształty broni z sali treningowej Valentine'a.
-Tak. Trenowałam nimi- powiedziałam cicho, a Hodge zatrzymał sie na wydźwięk moich słów.
-Ostatnie pytanie i zaraz będziesz mi opowiadać. Czy byłaś świadoma tego w co sie zmieniałaś? Czy wiedziałaś o transformacji?
Przełknęłam gorzką ślinę na wspomnienie tych wszystkich ohydnych mikstur, które wypiłam.
-Nie -odpowiedziałam ostro i wyraźnie, po czym spojrzałam wyczekująco na Hodge'a.
****
-To jest nieprawdopodobne. Jeszcze nikt nie przeżył czegoś takiego… - mówił Hodge, gdy opowiedziałam mu o wszystkim. Opisałam treningi, wygląd mikstur i wszystko co pamiętałam z rozmowy Valentine’a i tego wampira, którego imienia nie pamiętam. Starałam się nie pomijać żadnych szczegółów, bez zagłębiania się w moje życie osobiste. Nie wspomniałam nic o moim poprzednim życiu w Miami. Żadnych wzmianek o mamie, Justinie, przyjaciołach, normalnym życiu, które miałam niecały miesiąc temu.
-Jednak coś takiego się wydarzyło, a przez to ja jestem jakimś wybrykiem natury – powiedziałam z lekkim wyrzutem.
-Chyba powinienem przybliżyć ci całą sytuację, która dzieję się teraz w świecie Podziemnych. – zaczał powoli, a ja zwróciłam się do niego by słyszeć wszystko wyraźnie. – Twój nauczyciel Valentine – wypowiedział te słowa pełny nienawiści – zbuntował się przeciw ogólnym zasadą i władzy Nocnych Łowców. Prowadził jakieś dziwne badania i eksperymenty. Podobno wszystko dotyczyło transformacji takiej jak twoja. Clave uznało, że jego badania się nie powiodą i …
-Clave? – przerwałam mu, gdy usłyszałam pierwszy raz tą nazwę.
-Zgromadzenie, które jest tak jakby odpowiednikiem ludzkiego rządu. Decydują o działaniach naszej rasy, rasy Nocnych Łowców. Dbają o to by nie rozpoczęły się wojny, powstania itp.
-Jasne – uśmiechnęłam się lekko, na znak że rozumiem.
-Więc jak wcześniej mówiłem, Clave uznało, że badania Valentine’a to niedorzeczne szaleństwo, które się nie powiedzie, ale oto tu jesteś. Teraz jako przepraszam, że użyje tego słowa, mutant jesteś odporniejsza na sporo rzeczy. Masz zdolności trzech różnych ras. Nigdy wcześniej nic takiego się nie udało.
-To znaczy, że wcześniej już próbowano czegoś takiego? – spytała osoba za mną wyraźnie lekko podenerwowana. Odwróciłam się zaskoczona i zobaczyła Isabelle, a kilka metrów w lewo Jace’a i jakiegoś chłopaka, którego pierwszy raz spotykam.
-Tak. Tylko, że problem w tym, że tamte osoby umierały po jakimś upływie czasu. Najdłużej wytrzymał chłopak faerie, który wypił krew wampira i napił się z kielicha.
-Ile wytrzymał? – zapytałam niepewnie.
-Niecały tydzień – powiedział cicho Hodge, spuszczając głowę i oblizując wargi. Wzdrygnęłam się na jego słowa. Siedziałam skamieniała na fotelu, nie mogąc nic zrobić. Mogłam umrzeć, nie wiem kiedy, nie wiem jak, ale moje życie było zagrożone przez chore eksperymenty Valentine’a.
Patrzyłam na Hodge’a i nagle usłyszałam głos. Brzmiało to tak, jakby mówił, ale jego usta nie ruszały się w ogóle. Przyglądałam się uważnie i nasłuchiwałam:
,,Jej oczy zmieniają kolor. Od czego to zależy? Teraz są szare, ale czemu? Żadna rasa nie ma takich … Oprócz wilkołaków. Ale one mają inne tęczówki, podczas przemiany. To nie logiczne. Jednak najgorsze jest to, że ona może umrzeć. Tamten chłopak zginął w czasie snu, ale tamta dziewczyna… Jutro jest pełnia, czyli przemiana, a skoro ma geny wilkołaka… Nie wiem w co się przemieni. A jeśli zabije kogoś, a co gorsza siebie. Jej organizm nie wytrzyma i skończy jak tamta dziewczyna… Tamta miała tylko dwa geny, ale wyniszczające siebie nawzajem…”
-Co? – krzyknęłam nie mogąc już dłużej słuchać jego myśli. Zerwałam się z fotela, a wszyscy na mnie popatrzyli zdziwieni moją nagłą reakcją. Była cisza, a ja nagle wybucham, w sumie to troche nienormalne, ale nie mogłam już wytrzymać.
-Jak to mój organizm nie wytrzyma? Tamta dziewczyna miała tylko 2 geny, ja mam trzy! – krzyczałam patrząc na Hodge’a.
-Skąd to wiesz, przecież nikt o tym nie mówił? – spytała powoli Isabelle, która cofnęła się o krok ode mnie.
-Ja o tym myślałem, ale… - powiedział cicho Hodge i podniósł głowę, patrząc na mnie lekko przerażony. – Czytasz w myślach?
-Ja… Ja nie wiem – wyjąkałam i nie czekając na nic zerwałam się do wyjścia. Byłam już przy drzwiach,  miała je właśnie otwierać, gdy ktoś mnie złapał oplatając ramionami.
-Uspokój się – powiedział cicho Jace nad moim uchem, gdy zaczęłam się szarpać. Jego słowa nie pomogły i wyrywałam się jeszcze bardziej. Gdy zszedł ze mną po schodach, jakimś cudem uwolniłam ręke i uderzyłam go łokciem. Nie wiem w co i co gorsza nie wiem czemu to zrobiłam. Nie robili nic złego, ale ja zaczęłam czuć się jak w klatce. Jace poluźnił uścisk na tyle, że już prawie się wyrwałam, jednak w końcu nie dałam rady. Wylądowałam natomiast twarzą w twarz z blondynem.
-Vannessa spokojnie – powiedział cicho, gdy próbowałam się wyrwać. Spojrzałam głęboko w jego tęczówki i chyba powoli zaczęłam się uspokajać. W jego oczach widziałam odbicie swoich i ich nienaturalny szary kolor. Moja twarz znajdowała się kilka centymetrów od jego, lecz nie zbliżaliśmy ich odruchowo. Po prostu patrzyliśmy na siebie zachowując stały dystans, który… Chyba mi się spodobał, choć to mogło być złudzenie.
-Lepiej? – spytał. Pokiwałam delikatnie głową. – Mogę cie puścić czy będziesz się znowu wyrywać? – kolejne pytanie, a na jego twarzy zaczął błądzić uśmiech.
-Możesz puścić – szepnęłam.
-Obiecujesz, że nie zaczniesz kopać, wrzeszczeć jak pięciolatka? – powiedział, a na jego twarzy w końcu pojawił się wredny uśmieszek. Nie był on złośliwy, an nic w tym stylu, po prostu chciał mi poprawić humor. Przynajmniej tak mi się zdawało, bo to właśnie zrobił.
-Ej nie będę – powiedziałam lekko oburzona, a Jace mnie puścił. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na reszte, którzy stali i po prostu nam się przyglądali. Isabelle była chyba rozbawiona całą sytuacją, Hodge zachował swój badawczy wzrok, za to chłopak bardzo podobny do Izzy, co w tej samej chwili zauważyłam, wyglądał na wściekłego. Nie wiem co go tak zdenerwowało, ale nie był zachwycony moją króciutką rozmową z Jace’em.
-Zostawcie nas samych – powiedział Hodge, a cała trójka posłusznie wyszła. No może Izzy stawiała lekki opór, zamieniając kilka cichych, lecz stanowczych słów z mężczyzną, jednak i tak w końcu wyszła.
Nie wiedząc co Hodge może chcieć dokładnie, usiadłam na fotelu, gdzie wcześniej zagrzałam miejsca.
-Przeczytałaś moje myśli, gdy na mnie patrzyłaś – powiedział stojąc kilka metrów ode mnie. – Przeczytałaś też Jace’a?
Zastanowiłam się chwile nad jego pytaniem, lecz po chwili zdałam sobie sprawę, że nie. Nie słyszałam myśli blondyna, choć patrzyłam na niego tak długo jak na Hodge’a.
-Nie. Nie słyszałam.
-Ciekawe – powiedział bardziej do siebie. – Teraz spróbuj. Stoję dalej, więc może być trudniej, ale skup się i spróbuj.
-Dobrze – obserwowałam go przez chwilę i nagle usłyszałam cichutki szept. Na pewno był to głos Hodge’a, ale prawie go nie słyszałam. Nie miał wydźwięku, ani nie był głośny.
,,Słyszy moje myśli? Czy nie słyszy?” – powtarzały się te dwa pytania w jego umyśle.
-Słyszę. Słysze twoje myśli, lecz jedynie jako cichy szept. – powiedziałam powoli.
-A więc musze ci powiedzieć coś bardzo ważnego – zaczął bardzo poważnie Hodge i podszedł do mnie. – Z takimi umiejętnościami, jesteś bronią, której pragnie Valentine. Zapewne nie wie o twoich oczach i czytaniu w myślach, jednak to zapewne się zmieni. Jeśli Morgenstern cię wykorzysta…
-Nie zrobi tego. Nie ma mnie czym przekonać – odpowiedziałam ostro.
-Tu nie chodzi o przekonywanie. On ma różne sposoby na manipulowanie ludźmi. Jednak boje się też co Clave zrobi gdy się o tobie dowie. Na razie chciałbym żebyś tu została. Udostępnimy ci jeden z pokoi i zamieszkasz tu na jakiś czas. Możemy się tak umówić? Czuję się w obowiązku cię chronić i pomoc ci rozwikłać zagadkę twoich zdolności i … Jutro jest pełnia. Słyszałaś moje myśli, więc wiesz co może się wydarzyć. Chcę, zebyś tu została również z tego powodu. Jutro razem z Isabelle i Alec’iem pojedziesz po swoje rzeczy. Powiedz rodzicom, ze będziesz nocować u kogoś, apotem się coś wymyśli…
-Nie trzeba – przerwałam mu cicho – Nie mam rodziców. – po czułam się przez chwilę, jakbym sama sobie wbijała nóż w serce. Chciałam zacząć płakać, jednak nie mogłam . Nie tutaj.
-Um… no dobrze to pojedziesz po rzeczy, gdziekolwiek mieszkasz i przyjedziecie tu. Jace’a chyba też wyśle z wami. Zaciekawiłaś mnie. A zwłaszcza twoja zdolność czytania myśli i to, że nie możesz przeczytać ich u Jace’a. To dziwne, nawet jak na nasz świat.
Zaśmiałam się cicho, tak samo jak Hodge. Atmosfera się rozluźniła, więc moje oczy jak sądziłam po normalnej, nie przerażonej minie mężczyzny wróciły do zwyczajnej barwy.
-Zostań tu dziś na noc. Ktoś pokaże ci pokój i – popatrzył na moją bluzkę ubrudzoną od krwi, pyłu i czegoś jeszcze – da nowe czyste ubranie.
-Dziękuje – powiedziałam cicho.
-Dobranoc – wstaliśmy oboje i powoli wyszłam z biblioteki. 




Właśnie skończyłam pisać i postanowiłam od razu to opublikować. Zdaje mi sie, że jest fajne, choć o tym decydujecie wy. Jak zawsze prosze o komentarze, choć ostatnio w ogóle ich nie ma ;/ troche smutne, ale no trudno.  Mam nadzieje że sie podoba, a jak nie to to napiszcie ;P

1 komentarz:

  1. Nominuję cię do Liebster Award. Szczegółów szukaj tutaj
    http://my-story-of-one-direction-saga.blogspot.com/
    <3 <3 <3
    ANANAS !
    MASZ ODPOWIEDZIEĆ NA PYTANIA ! <3

    OdpowiedzUsuń