30.07.2013

Rozdział 17 ,,Czy to oznacza zakład?"




-Mamo? – krzyknęłam wchodząc do domu.
-Tu jestem kochanie – usłyszałam słaby głos mojej mamy, dobiegający z pokoju telewizyjnego łączonego z salonem.
-Jak się czujesz? – spytałam, gdy już znalazłam się obok niej. Oglądała jakieś dziwne seriale i leżała pod kołdrą popijając herbatę.
-A jak może czuć się chora osoba?- zaśmiała się słabo, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
-Coś ci przynieść?
-Wiesz, skończyły mi się leki. Mogłabyś skoczyć do apteki? Kupiłabyś witaminę C, Gripex i Cholinex dobrze? A i jeszcze termometr rtęciowy.
-A po co ? – otworzyłam szeroko oczy – Przecież jeden już mamy.
-Ale mi upadł i się potłukł – powiedziała cicho i spuściła głowę.
-No dobrze. Przebiorę się i pójdę – wstałam, pocałowałam ją w czoło i pobiegłam na góre. Gdy weszłam do pokoju rzuciłam się na łóżko. Po dłuższej chwili uśmiechnęłam się i wstałam. Myślałam sobie o Justinie. Moim brązowookim ideale, którego teraz przy mnie nie ma. Zasmuciło mnie to, ale trudno. Mama jest ważniejsza.
Nie czekając na nic, weszłam do garderoby i wyciągnęłam krótkie spodenki i czarną bluzkę w krzyże (http://stylowi.pl/4532248). Szybko się przebrałam, poprawiłam włosy i makijaż. Po jakiś 15 minutach zbiegłam na dół z torebką i czarnymi butami na grubym wysokim obcasie.
-Mamo biore pieniądze i ide. Jakby coś ci się przypomniało to dzwoń – krzyknęłam i wyszłam.
Najbliższa apteka była jakieś 15 minut stąd, więc włożyłam słuchawki, puściłam muzykę i powoli skierowałam się w tamtym kierunku. Szłam powoli rozkoszując się cieplutkimi promieniami słońca, delikatnie opalającymi moją skórę.
Nagle usłyszałam dźwięk silnika motocykla, należącego do nikogo innego jak do Justin’a Bieber’a. Uśmiechnęłam się gdy ujrzałam pojazd wraz z kierowcą, jakieś sto metrów ode mnie. Zatrzymałam się i zaczekałam aż do mnie podjedzie. Gdy w końcu się zatrzymał powiedziałam z wielkim uśmiechem na twarzy:
-Tęskniłam misiu.
-Ja za Tobą też piękna – powiedział zdejmując kask. Po chwili poklepał go i dodał dumnie – Stosuje się do twoich rad i jeżdżę w kasku.
-To jest zasada, a nie rada kochanie – powiedziałam zadziornie i przybliżyłam się by pocałować jego policzek, jednak Justin odwrócił głowę i złączył nasze usta w słodkim krótkim buziaku. Uśmiechnęłam się nieśmiało i zachichotałam, gdy szatyn powiedział:
-Chodź tu jeszcze raz – zrobiłam to o co poprosił i jeszcze raz pocałowałam go tym razem na dłużej.
-Lepiej? – zaśmiałam się.
-O wiele – powiedział obejmując mnie ramieniem w talii. Patrzyliśmy sobie chwile w oczy, po czym Justin spytał:
-Gdzie idziesz?
-Do apteki.
-Jesteś chora? – przyłożył momentalnie swoją dłoń do mojego czoła. Śmiejąc się zdjęłam jego ręke i odpowiedziałam:
-Niee. Moja mama jest. Złapała jakąś zaraze i nie poszła dziś do pracy. Szkoda mi jej, bo cały dzień siedziała sama w domu, a ja nawet teraz musze wychodzić i ja zostawiać.
-To niezbyt fajnie – podrapał się po brodzie – ale poczekaj, może moja mama do niej wpadnie?!
-Dziś to chyba nie dobry pomysł, bo może jeszcze się zarazić…
-Przestań – przerwał mi – moja mama ma znakomitą odporność i nic jej nie będzie. Dziś na obiad miałem rosół to może mogłaby twojej przynieść troche.
-Mogłaby? – spytałam z nadzieją. Prawda jest taka, że ja nie gotuje za dobrze. Jedyne co umiem to jajecznica i naleśniki, ale zupa ? W życiu …
-Jasne już do niej dzwonie – wyciągnął swojego IPhone’a.
-Hej mamo! Słuchaj jest sprawa. Mama Vannessy jest chora i miło by było gdybyś ją odwiedziła z twoim idealnym rosołkiem.
-Tak? Super. To ja pojadę z Vannessą do apteki i spotkamy się u niej.
-Jasne. To pa – rozłączył się i schował IPhona do kieszeni.
-I jak ? – spytałam.
-Przyjedzie. A teraz wsiadaj zabiore cię do apteki i wrócimy do ciebie. Dobra?
-Oczywiście, że nie – zażartowałam, a Justin spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.
-Jak to ni…
-Żart – przerwałam mu i po chwili usiadłam za nim na motorze.
-Mocno mnie przytul.
-Czemu?
-Bo to lubie – powiedział, a na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. Wywróciłam oczami i wtuliłam się w jego skórzaną kurtkę. Po 5 minutach byliśmy na miejscu. Powoli zsiadłam, pocałowałam Jussa i weszłam do apteki.
Przede mną w kolejce stała jakaś starsza pani i młoda dziewczyna, którą skądś kojarzyłam. Patrzyłam na nią chwile, aż podeszła do ekspedientki. Nie usłyszałam o co prosiła, ale wyglądała na dość ze sterowaną. Aptekarka przyniosła… Otworzyłam oczy szerzej, gdy zauważyłam napis ,,test ciążowy”. Na moje nieszczęście dziewczyna zauważyła mój zdziwiony wzrok. Gdy zapłaciłam już podeszła do mnie i warknęła:
-Jak komukolwiek powiesz, zniszczę twoje życie w szkole, rozumiemy się ?
Pokiwałam jedynie głową i lekko się uśmiechnęłam:
-Możesz być spokojna, bo nikomu nie powiem.
Nagle dziewczyna zmieniła się drastycznie, a mianowicie zachichotała i poszła w strone drzwi. Nie ogarnęłam co właśnie się wydarzyło. Najpierw jest cholernie nieprzyjemna, a potem momentalnie zachowuje się jak Ariana. Nie rozumiem dziewczyn z tej szkoły.
-Co podać? – z rozmyśleń wyrwał mnie głos aptekarki.
Wymieniłam wszystkie rzeczy, których aktualnie potrzebowałam, po czym zapłaciłam gdy ekspedientka wszystko przyniosła. Wolnym krokiem wyszłam z apteki. Gdy wyszłam rozejrzałam się, bo nie widziałam Justin’a.
-Gdzie jest ten kretyn? – mruknęłam do siebie.
-Och dziękuje ci moja dziewczyno – powiedział zdenerwowany, kładą nacisk na ,,moja”.
-Och… Misiek – powiedziałam zdziwiona i przetarłam nos.
-Teraz ,,misiek”, a przed chwilą ,,kretyn”. Zdecyduj się może – powiedział zakładając ręce na piersi. Podeszłam do niego i mruknęłam tak żeby tylko on usłyszał:
-Mój najukochańszy misiek, który umie wybaczać małe wybryki swojej dziewczyny.
-Vann… -zaśmiał się.
-Słucham ? – uśmiechnęłam się zadziornie, po czym cmoknęłam go w usta.
-Kocham Cię – powiedział uśmiechając się i całując mnie ponownie.
-Ja Ciebie też – szepnęłam niepewnie bo nie czułam, że te słowa coś naprawdę znaczą teraz. Po chwili dodałam głośniej – Chodźmy. Trzeba wracać, bo moja mama pewnie się martwi.
-No coś ty. Moja pewnie poczęstowała ją rosołem i rozmawiają sobie w najlepsze.
-Ok. Wracajmy szybko i sprawdźmy – zaśmiałam się.
-Czekaj… - powiedział powoli szatyn – Czy to oznacza zakład?
-Tak – powiedziałam niepewnie.
-Co robi przegrany?
-Nie wiem. Ty coś wymyśl.
-Hm… pomyślmy. Przegrany robi jedną rzecz wyznaczoną przez zwycięzcę.
-No niech ci będzie – podaliśmy sobie ręce, po czym wsiadłam na motor i pojechaliśmy do mojego domu.
Po dziesięciu minutach już otwierałam drzwi, a Justin odstawiał pojazd za dom.
-Już jestem – krzyknęłam wchodząc, a szatyn był tuż za mną.
- Zacznę się już zastanawiać co zrobisz – zaśmiał się, a ja uderzyłam go w ramię. Zaczął je masować, udając że, go to zabolało. W duchu miałam przeczucie, że wygram, ale widok Elizabeth i Pattie rozmawiających w najlepsze, rozwiał moje nadzieje.
-O jesteście już dzieci. Jak szybko zleciało – zaśmiała się moja mama, a ja mentalnie uderzyłam się dłonią w czoło. Jednak on wygrał. Teraz to pewne.
-Chodź na góre to dowiesz się co zrobisz – szepnął mi do ucha Justin, a jego mama od razu na to zareagowała:
-Synu, wiesz, że to nie ładnie mówić w towarzystwie na ucho – zaśmiałam się cicho, a szatyn spuścił głowę – powiedz teraz na głos, swoje słowa sprzed chwili.
-Um… - chłopak podrapał się po karku nie wiedząc co zrobić. Jako jego dziewczyna postanowiłam go uratować.
-Pytał się mnie czy możemy iść popływać do basenu. Głupio mu było pytać na głos, bo ty mamo jesteś chora i wydawało by się to trochę dziwne i nieuprzejme.
-Czy to prawda Justin’ie Drew Bieber’rze ?
-Tak – pokiwał twierdząco głową i ujął moją dłoń. Spojrzałam w dół, a po chwili znów na niego i uśmiechnęłam się delikatnie. Po chwili moja mama zaczęła swoje ,,dochodzenie”:
-Czy my o czymś nie wiemy? Myślałam,  że jesteście tylko przyjaciółmi…
-Bo byliśmy i jesteśmy. Ale nie TYLKO przyjaciółmi proszę pani– wyjaśnił beztrosko brązowooki, a ja ścisnęłam jego dłoń.
-Vannesso czemu mi nie powiedziałaś ?
-A o czym tu mówić? – zakpiłam i tym razem Justin ścisnął moją dłoń. Spojrzałam na niego zdziwiona, a on popatrzył na mnie z wyrzutem i ruszając ustami, lecz nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku powiedział ,,przeproś ją”.
-Wiesz co. My już idziemy. Zdrowiej – rzuciłam szybko w stronę mamy.
-Vannesso – powiedziała moja rodzicielka i spojrzała w dół na moją drugą dłoń. W tej chwili zrozumiałam o co jej chodzi i podałam jej torbę foliową z lekami.
-A no tak – mruknęłam przekazując lekarstwa. -To my idziemy – dodałam i pociągnęłam Jussa w stronę schodów. O dziwo moja mama nie zawołała mnie ponownie. Jedyne co usłyszałam odchodząc to:
-Ach te dzieci.
Jedynie dziwne było to, że powiedziała to mama Justin’a Pattie, a nie moja rodzicielka. Myśląc nad tą niezręczną chwilą w salonie, nie zauważyłam nawet jak weszliśmy do mojego pokoju. Dopiero głos i dotyk mojego chłopaka sprowadził mnie na ziemię.
-Kochanie? Wszystko ok?
-Um.. Tak. Zamyśliłam się – powiedziałam szybko i spojrzałam w jego piękne czekoladowe tęczówki.
-Nie możesz tak robić – powiedział poważnie.
-O co ci chodzi?
-O twoją mame. Ja bym nigdy się tak do mojej nie odezwał.
-To moja wina? – wyrzuciłam ręce w powietrze – To ona się mną w ogóle nie interesuje. Gdy wróciłam z nocowania u ciebie, o nic nie zapytała, a teraz jest zdziwiona i ma jakieś wąty, że nic nie wie. Nigdy nie pyta co u mnie, jak się czuje, jak minął mi dzień. Ona nawet nie ma pojęcia, że przychodzisz tutaj prawie codziennie. To jak ma niby zauważyć, że jesteśmy razem albo że coś mocnego nas łączy?! Nie żebym jej nie kochała, ale nie mam zbyt dużego szacunku do osoby, która prawie w ogóle nie zwraca na mnie swojej uwagi, której człowiek w moim wieku tak potrzebuje. – nie wiem czemu, moje oczy się zaszkliły, a sama wylądowałam w ramionach chłopaka. Pierwszy raz powiedziałam coś takiego. Chyba wreszcie to z siebie wyrzuciłam i nie muszę się martwić tym, że ktoś to rozpowie, bo wiem, że on nic nikomu nie powie. W jego ramionach czuję się taka bezpieczna.
-Cichutko – mruknął do mojego ucha i pogładził mnie po plecach. Siedzieliśmy tak trochę, nawet nie wiem kiedy położyliśmy się całkowicie na moim łóżku. Leżeliśmy wtuleni w siebie. Zapewne mój makijaż zniszczył się doszczętnie, bo po 5 minutach, po mojej jakże ,,wzruszającej” mowie, łzy zaczęły niekontrolowanie spływać po moich policzkach. Gdy odsunęłam się od chłopaka, zobaczyłam dwie ważne rzeczy. Pierwszą było to, że miał zaszklone oczy, tak samo jak ja na początku. Drugą było to, że poplamiłam mu cały t-shirt.
-Misiek, czemu płaczesz? – zaszlochałam z resztką płynu w moich oczach.
-Nieprawda – powiedział nawet na mnie nie patrząc. Wyglądał jakby walczył ze sobą, ale co takiego sprawiło, że do tej wewnętrznej walki doszło. Wydostałam jakoś jedną ręke z jego uścisku i pogłaskałam nią policzek chłopaka.
-Jestem tu. Spokojnie. Mi możesz powiedzieć – mruknęłam i pocałowałam go delikatnie w policzek. Pojedyncza łza spłynęła zaraz po tym jak oddaliłam usta.
-Bo wiesz… - zaczął niepewnie – Ja mieszkam sam z mamą. Nie ma mojego ojca. Ty wiesz jak to jest wychowywać się bez niego, w końcu nigdy go tu nie widziałem – moje mięśnie się napięły, gdy usłyszałam o tym damskim bokserze, moim ojcu. Jednak Justin uspokoił mnie, całując mnie w czubek głowy.
-Wracając. Gdy się urodziłem mój ojciec był w więzieniu. Później jakoś był przy nas, ale wciąż osobno. Po wyjściu na wolność, myślałem, że wróci do nas. Myliłem się. Dzwonił do mnie raz na miesiąc, żeby porozmawiać maksymalnie pięć minut. Nigdy go nie było. Jednak wszystko się zmieniło gdy miałem 12 lat i zaczynałem wstawiać pierwsze filmiki na Youtube’a, jak zacząłem śpiewać przed teatrem Avalon w Stratford. Przyjechał do nas, ale nie sam. Pojawił się ze swoją żoną i dwójką małych dzieci, którzy są teraz moim ukochanym rodzeństwem. Widzę ich raz na bardzo długi czas. W sumie to mam tylko mamę. Kocham ją nad życie. A smutno mi gdy widzę, że ty tak swojej nie traktujesz. Przepraszam, może źle to ująłem. Popatrz. Mamy podobną sytuację. Mamy tylko mamy. Jednak jest ta różnica…
-Wiem – przerwałam mu ostrożnie – Jest dość duża różnica między naszymi ,,rodzinami”.
-Sama widzisz. Powinnaś to zmienić. Bardzo się ciesze, że mi to powiedziałaś, bo teraz wiem jak ci pomóc. Wykorzystam do tego moje zadanie dla ciebie. Miało być inne – na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmieszek, który po chwili przemienił się w ciepły i zaufany gest – jednak czuję, że musze pomóc wam się dogadać, jak ja ze swoją mamą.
-Dobrze. To jakie jest to zadanie?
-Musisz spędzić cały dzień tylko z mamą. Bez kłótni, pyskowania, obrażania się. Cały szczęśliwy dzień razem.
-Serio? – odsunęłam się od niego i spojrzałam zdziwiona zadaniem jakie przygotował.
-Tak – powiedział poważnie – A teraz chodź tu jeszcze do mnie, bo to bardzo przyjemne mieć ciebie w ramionach – zaśmiałam się i ponownie wtuliłam w tors chłopaka.
-Kocham Cię – szepnęłam pewnie. Chyba pierwszy raz zrobiłam to pełnie świadomie i bez jakichkolwiek wątpliwości.
-Ja Ciebie też – poluźnił swój uścisk tak, bym mogła spojrzeć mu w oczy, po czym wbić się w jego malinowe usta.







Witam wszystkich o godzinie ...  DRUGIEJ W NOCY O.o Ale się zasiedziałam, ale w sumie czego ja dla was nie robie <3 Mam nadzieję, że sie podoba rozdział. A i zapomniałabym. Tym razem zmieniamy ZASADY. Poprosiłabym o 7 komentarzy :) za 7 komentarzy pojawi się rozdział :D Do dzieła czytelnicy <3

11 komentarzy:

  1. Superrrrr rozdział :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kooooooooooooocham <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisz dalej kochana!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham tego bloga <3 pisz dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Huhu to jest ekstra ;)) tylko ciekawe co Justin wymyślił za pierwszym razem ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Już jest 7 komentarzy :D. Hahahahaha co chwile odświeram stronę <3. Czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobrze, że rozwijasz swoje umiejętności pisarskie ale może jednak gdybyś zmieniła temat, to zarobiła byś na tym.....?

    OdpowiedzUsuń