16.08.2014

Rozdział 10




-Co się tu dzieje? – powiedziałam głośno i wzrok wszystkich skierował się na mnie. Kobieta siedząca w salonie momentalnie wstała i podbiegła do mnie, przytulając mocno.
-Jak dobrze, że nic ci nie jest. – powiedziała i miałam wrażenie, że płacze. Stałam tam jak słup soli, nie reagując na jej uścisk.
-Czy ktoś mi powie  - zaczęłam, a Pattie mnie puściła i odsunęła się – co wy wszyscy robicie w moim mieszkaniu? – zaakcentowałam wściekle ostatnie słowa. Co oni sobie wyobrażali, że mogą sobie tak po prostu włamać do czyjegoś mieszkania?
-Dziecko, nikt nic nie wiedział o tobie. Gdzie jesteś, jak się czujesz, czy jesteś zdrowa, czy masz pieniądze…
-Dzwoniłam do ciebie, żebyś wiedziała, że wszystko jest dobrze. Nie musieliście lokalizować mnie i włamywać się tutaj. Wystarczyło wysłać list z prośba o spotkanie, czy sms, czy cokolwiek normalniejszego niż włamanie do czyjegoś domu – mówiłam zdenerwowana, wręcz wściekła.
-A czy wtedy spotkałabyś się z nami? – spytał jeden z agentów.
-Nie. Nie chce mieć nic wspólnego z wami. Policja wie, że tu jestem. Dostałam ostatnio paczkę od nich, więc nie wiem czemu to zrobiliście!
-Nie dostaliśmy żadnego zawiadomienia o takiej sytuacji – powiedział ten sam mężczyzna.
-Ponieważ jest to poufna informacja i nie chciałam by ktokolwiek – spojrzałam w tym momencie na Pattie – wiedział gdzie jestem! W szczególności jedna osoba. Chcę żebyście wszyscy stąd wyszli!
Chciałam mówić dalej, lecz nagle Izzy weszła do mieszkania.
-Jesteś gotowa? Jedziemy? – spytała i rozejrzał się zdziwiona widokiem – Kto to?
-Nieproszeni goście – powiedziałam i popatrzyłam po wszystkich. – Powtarzam: chcę, żeby wszyscy opuścili moje mieszkanie. Musze mieć pewność, że gdy zaraz stąd wyjdę, mogę czuć się bezpiecznie ze świadomością, że nikt nie przesiaduje i nie przeszukuje mojego mieszkania.
-Vannessa? – spytał głos zza moich pleców. Był męski, wyrazisty i pełen bólu. Dobrze wiedziałam czyj to głos. Przełknęłam śline i nie odwróciłam się by na niego spojrzeć.
- Chce, żeby wszyscy prócz mojej przyjaciółki wyszli z mojego mieszania. – powiedziałam cicho i poszłam do garderoby. Chwyciłam dużą torbę i zaczęłam wrzucać do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Słyszałam jak ktoś kłóci się w salonie. Słyszałam głos Izzy, Pattie i tego agenta, lecz brakowało tam jednego tonu. Justin nie odzywał się słowem, w tamtej, kłótni. Pytanie wyrosło w moich myślach; Czemu?
 Zebrałam wszystkie ciuchy i buty, po czym odwróciłam się, żeby wziąć kosmetyki z półki, lecz zauważyłam chłopaka stojącego kilka kroków ode mnie.  
-Justin odejdź – powiedziałam stanowczo, powstrzymując się od łez. Skierowałam się do toaletki i zgarnęłam wszystkie kosmetyki do torby.
-Czemu? – spytał, a jego głos brzmiał, jakby się załamał.
-O co ci chodzi? – nie patrzyłam na niego tylko, udawałam, że pakuję coś do torby.
-Czemu mnie zostawiłaś, czemu zostawiłaś Chanel i Ari, czemu zostawiłaś Miami i odcięłaś się od nas nie dając znaku życia.
-Słucham? Czemu JA cię zostawiłam? – spytałam wściekła - Ty się tym przejmujesz? – spytałam kpiąco i spojrzałam na niego. Po jego policzku spływała łza. – W LA z tego co pamiętam nie chciałeś mnie znać. Potem nie odzywałeś się przez tydzień gdy wróciłeś. Dalej zapewne dowiedziałeś się o śmierci mojej mamy i w końcu zainteresowałeś się mną. Co ty sobie do cholery myślałeś? Że przylecisz z głupim ,,przepraszam” a ja ci wszystko wybaczę? - krzyknęłam, a mój głos się złamał. – Skrzywdziłeś mnie i nienawidzę cie za to.
-Przepraszam. Byłem idiotą, kretynem, dupkiem, ale... – powiedział równie załamany – Kocham cię, nie mogę bez ciebie żyć. Nie potrafie.
-Widać będziesz musiał się nauczyć, bo ja już cie nie kocham. Nie po tym wszystkim. Słyszysz? – krzyknęłam i patrzyłam jak on próbuje zrobić krok w moją strone – Nienawidzę cię! Zostaw mnie. Nie skrzywdzisz mnie już nigdy więcej. Wracaj do swojego pieprzonego życia w Miami i nie mieszaj się moje nowe życie. Bez ciebie.– wciąż krzyczałam i nagle zobaczyłam coś dziwnego w wyrazie twarzy chłopaka. On był przerażony, jakby się mnie bał. Z początku nie wiedziałam, co mogło się wydarzyć, ale po chwili zaczęłam rozumieć dziwne zachowanie chłopaka. Byłam wściekła. Negatywne emocje we mnie buzowały, a co się dzieje gdy te silniejsze uczucia się pojawiają? Oczy mutanta, którym jestem, zmieniają kolor. Nie mam pojęcia co dokładnie może czuć Justin, ale wygląda na przerażonego.
 Isabelle jakby mentalnie wyczula sytuacje i nagle wparowała do garderoby.
-Musimy iść –powiedziała stanowczo. – Twoje oczy są czerwone – szepnęła, gdy do mnie podeszła, a ja szybko spuściłam głowę. Isabelle złapała mnie za ramie i wyprowadziła z pokoju, po czym skierowała się do wyjścia.
-Co się stało? – usłyszałam krzyk Justina za nami. Myślałam, że chodzi mu o te tęczówki ale … – Co się z nami stało?
Nic nie odpowiedziałam, tylko zatrzymałam się w miejscu. Stałyśmy niedaleko drzwi, więc mój wzrok był w nie wbity.
-Vannessa, odpowiedz mi do cholery! –krzyknął, a jego patka skarciła go cicho za dobór słów. – Co jest tak ważnego, że nie możesz ze mną przez chwile porozmawiać? Po tym wszystkim, przez co przeszliśmy?
-Jace na ciebie już czeka – powiedziała znacząco Izzy, tak żeby szatyn usłyszał. Na dźwięk wypowiadanego imienia, przeszedł mnie mały dreszczyk. Przypomniałam sobie sytuacje z dzisiaj rana i uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Powiedz co tu się dzieje i co ważniejsze co się z tobą dzieje?- zaakcentował ,,tobą”. – I powiedz kto to jest Jace.– odparował Justin. Ostatnie pytanie troche mnie zdziwiło. Co go mogło obchodzić kim jest Jace. To bez sensu.
Zadawał te wszystkie pytania, a ja nic nie odpowiadałam. Nawet nie wiem kiedy obróciłam się w stronę szatyna i innych. Patrzyłam ślepo w podłogę, nie mając pojęcia co zrobić. Chciałam tam zostać i porozmawiać, ale… Tak bym zrobiła, gdybym była normalną Vann z przed kilku miesięcy. Jednak nie byłam już nią. Teraz należałam do innego świata i musiałam się z tym pogodzić.
 Izzy domyśliła się, że nic nie powiem, więc podsumowała wszystko za mnie.
-Wychodzimy – powiedziała do wszystkich. To jedno słowo było komunikatem, który chciałam przekazać. Tylko tyle, że opuszczamy to miejsce.
-Niestety obawiam się, że nie– powiedział agent FBI. – Musimy ją zabrać i przesłuchać. Była zaginiona.
-Nie, nie byłam – odparłam, a krew we mnie buzowała. Nie wiem czy z przerażenia, czy z wściekłości. Ta cała akcja była niedorzeczna, a Justin… Jest skończonym idiotą… Do którego wciąż chyba coś czuje… Świat jest beznadziejny.
-Uciekamy. Odlicz do 3 i ruszaj w strone drzwi. – szepnęła mi do ucha Izzy, a ja zaczęłam odliczać. Raz. Nie było innego wyjścia, musiałyśmy to zrobić. Nieważne, że Justin tu jest. Nieważne, że mnie kocha. Musze uciec. Dwa.
-Panno Hill musimy zabrać panią na przesłuchanie…
To jest już inne życie… Moje życie…
Trzy. Ruszyłam biegiem do wyjścia, a za mną Isabelle. Nie wiem co zrobiła, ale powstrzymała agentów, którzy najwyraźniej ruszyli za nami. Biegłam nie obracając się na nikogo, po czym podbiegłam do motoru, wsiadłam na niego  i zarzuciłam zapiętą torbe na plecy. Izzy pojawiła się chwile później, szybko odpalając motor. Odjechałyśmy spod budynku mieszkalnego, a za nami ruszyło jedno z dwóch czarnych BMW należących zapewne do agentów.
- Trzymaj się mocno – powiedziała Izzy i dodała gazu.
****

Zatrzymałyśmy się gwałtownie, a ja uderzyłam w plecy Isabelle.  Rozejrzałam się i zauważyłam Instytut, zaledwie dwie przecznice stąd. W ogóle to gdzie my byłyśmy? Izzy zeszła z motocykla jako pierwsza, więc ja zaraz po niej.
-Gdzie jesteśmy? Nie miałyśmy przypadkiem wrócić do Instytutu? – spytałam patrząc na nią podejrzliwie.
-Tam jest Instytut – wskazała za siebie.
-Wiem. Nie da się nie zauważyć tego wysokiego szpiczastego dachu. – odparłam troszkę ironicznie.
-Zanim tam pojedziemy, chce wiedzieć wszystko. – zażądała, a ja spojrzałam na nią lekko zdezorientowana.
-Jak to wszystko?
-Czemu w twoim mieszkaniu była przyziemna policja, kim była ta kobieta, a co ważniejsze kim był ten chłopak? Czego oni od ciebie chcieli i czemu powiedzieli, że jesteś uznana za zaginioną?
-To długa historia. Nie mam siły ci teraz wszystkiego opowiadać Isabelle.
-To mamy problem, bo ja właśnie mam ochotę to wszystko usłyszeć. – okrążyła mnie, po czym oparła się o motor, patrząc nam mnie wyczekująco.
-Nie. – powiedziałam stanowczo. – Mogę ci tylko powiedzieć, że uznali mnie za zaginioną, ponieważ wyjechałam z poprzedniego miasta, zaraz  po tym jak moja mama została zamordowana.
-Nie wiedziałam… - zaczęła, ale przerwałam jej.
-To nie jest sprawa, o której lubie mówić. Po prostu tak już jest i pogodziłam się z nowym życiem. Nie miałam nikogo w poprzednim mieście… Przynajmniej nie czułam, że jest tam ktoś dla mnie bliski.  Musiałam się odciąć i wróciłam tu, gdzie się wychowywałam. – opowiedziałam w dużym skrócie i popatrzyłam na Izzy, która zginała każdy palec, wbijając wzrok w ziemię. – Możemy jechać do Instytutu?
-Jasne – odpowiedziała szybko i wsiadła z powrotem na motocykl.
-Dzięki – powiedziałam ciepło, siadając za nią.
-Za co? – spytała zdziwiona i popatrzyła na mnie przez ramię.
- Za to, że nas stamtąd wyciągnęłaś. Naprawdę nie wiem, co by się stało, gdybyśmy nie uciekły i potem nie zgubiły tych agentów.
-Nie ma za co. Tylko nie wspominaj o tym, jak prawie wpadłyśmy pod tą ciężarówkę okej? Jak Alec się dowie to mnie zabije.
-To było genialne – prychnęłam, jakby to była rzecz oczywista.– Nie powiem nikomu, obiecuje. – uśmiechnęłam się i zaraz potem Isabelle, ruszyła do Instytutu.
W kilka chwil dojechałyśmy do celu. Zatrzymałyśmy się pod głównym wejściem, gdzie Izzy mnie wysadziła, a sama pojechała od drugiej strony, by zostawić motocykl. Poszłam w stronę drzwi, nie rozglądając się na boki, jednak gdy znalazłam się przed nimi zerknęłam w bok i zauważyłam Alec’a z jakimś mężczyzną na ławce obok drzewa akacjowego. Przyglądałam się im chwile, po czym weszłam do Instytutu.
Tam czekał na mnie Jace, siedząc na krześle w kącie holu. Gdy tylko mnie zobaczył wstał i ruszył w moją stronę. Sposób w jaki na mnie patrzył, sprawiał, że czułam się bezpieczna.
-Co tak długo? – spytał i zatrzymał się kilka kroków przede mną.
-Nie mogłam znaleźć paru rzeczy. – skłamałam. Szczerze mówiąc Jace był ostatnią osobą, którą chciałabym teraz okłamać. Uratował mi życie, a ja …No właśnie… Czym zasłużyłam sobie na to? Czasami mówi się ,,to nic wielkiego”, ale jednak często to ważny uczynek. Może dla Nocnych Łowców ratowanie życia to codzienność, ale nie dla mnie.
-Chodź. Poćwiczymy sobie troche. Po ostatnich akcjach w klubie, musimy znaleźć w tobie wojownika. Widziałem co potrafisz, ale musimy znaleźć sposób jak to z ciebie wydobyć od razu, a nie gdy omal wszyscy nie giną
-Ha! Jednak przyznałeś, że sobie nie radziliście- odparłam z triumfalnym uśmiechem na twarzy. Jace wywrócił oczami i spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć: ,,Serio? Musiałaś to mówić?”. Zmieszałam się troche i wbiłam wzrok w podłoge, nie odzywając się słowem.
-Chodź. – powiedział po chwili i odwrócił się na pięcie. Potem żwawo ruszyliśmy w strone korytarzy.
-Czyli będziesz mnie testował? – spytałam niepewnie.
-Nazywaj to jak chcesz – rzucił mi rozbawione spojrzenie. – Zobaczymy co potrafi twoje chude ciałko – prychnął, a ja poczułam się troche dziwnie. Jace zerknął na mnie i zauważył moje zmieszanie – Co jest?
-Nic ja tylko… - przygryzłam wargę od wewnątrz i spojrzałam w podłoge. Żaden chłopak się tak wcześniej do mnie nie zwracał. Przynajmniej żaden z taką pewnością siebie.
-Poczułaś się niezręcznie? – spytał niedowierzając troche – Tak mogłabyś się poczuć, gdyby zaproponował ci seks u mnie dzisiaj. Jednak o nic takiego nie spytałem, więc nie masz co się denerwować – puścił mi oczko, a ja straciłam zdolność mówienia.  –A i tak z naszej wspólnej nocy nic by nie wyszło, bo dziś będziesz wyć to księżyca – zaśmiał się jak gdyby nigdy nic i szedł dalej. Teraz onieśmielił mnie do końca, więc resztę naszej drogi na salę treningową, przeszłam w milczeniu. Nie wiem co mi się działo. Wtedy w sklepie, gdy pierwszy raz go spotkałam, byłam pewna siebie i zdecydowana, a teraz…  Najpierw sytuacja z rana, a teraz Jace proponuje … Ugh. Nieważne. Musze to zignorować i być z powrotem tą dziewczyną ze sklepu. Pewną siebie, tajemniczą, zdecydowaną i dumną. To jest mój cel.
-Witaj w naszej Sali treningowej.
-Jest duża – powiedziałam – Większa niż ta u Valentine – dodałam cicho. Jace chyba nie usłyszał, ale to dobrze. Z tego co mówił Alec, lepiej, żebym nie wspominała o Morgensternie, przy blondynie.
  Wszystko było podobnie ułożone jak u mojego poprzedniego ,,nauczyciela”. Ten sam porządek, przestrzeń i sprzęt. Jednak gdy przyjrzałam się lepiej, zauważyłam więcej miejsca niż u Valentine’a i oczywiście więcej broni. Na ścianach i pod nimi w gablotach leżały noże, toporki, harpuny, miecze itd. Wszystko było śmiercionośne, jeśli tylko wiedziałeś jak tego użyć.
-To od czego chcesz zacząć?- spytał podchodząc do jednej ze ścian.
-To ty jesteś trenerem. Ty wybierz – powiedziałam i poszłam zdjąć kurtkę, buty oraz odłożyć torbę. Gdy odwróciłam się z powrotem do Jace’a, stał z dwoma nożami serafickimi.
-Ja też mam się rozebrać?- spytał z uśmiechem, a ja podeszłam bez słowa i chwyciłam broń. Nie zabrałam go z rąk blondyna, tylko trzymałam za rękojeść, zaraz obok jego dłoni.
-Jeśli chcesz, miło będzie popatrzeć – uśmiechnęłam się przenikliwie i zabrałam nóż, odwracając się na pięcie i krocząc w wolną przestrzeń. Usłyszałam ruchy za sobą, po czym zatrzymałam się w centrum sali, gdzie było dużo wolnego miejsca.  Gdy spojrzałam ponownie na Jace’a stał w zwykłej czarnej koszulce i spodniach. Bez butów ani kurtki, tak jak ja.
-Dać ci fory na początek? – spytał, po czym nie czekając ruszył z nożem w moją stronę. Blokowałam każdy cios, starając się zachować równowagę. Jace zajął się ofensywą, a ja musiałam sobie radzić z defensywa. Każde ćwiczenie jest dobre, ale od siły uderzeń, zaczął mnie boleć nadgarstek.
 Nagle mój umysł jakby się przebudził i zaczął rozpracowywać taktykę chłopaka. Widziałam miejsca, w które mogę zaatakować blondyna, a nie tylko bronić się przed jego ciosami. Postanowiłam iść za impulsem i teraz ja zajęłam się ofensywą. Chłopak, jakby się tego nie spodziewał, więc po kilku ciosach przez przypadek musnęłam nożem jego tors. Nie zdawałam sobie chyba sprawy, że ta broń może być aż tak ostra. Podłużne rozcięcie na umięśnionym brzuchu blondyna, można było wyraźnie zobaczyć spod poszarpanej koszulki. 
-O Boże , nic ci nie jest? – opuściłam szybko nóż i zbliżyłam się do Jace’a, by zobaczyć ranę, która zaczęła krwawić. Jednak, gdy byłam już przy nim, chwycił mnie jak w tych wszystkich romantycznych filmach i opuścił w dół tak, że tylko jego uchwyt chronił mnie od upadku. Jednak jedyną różnicą, między filmem, a rzeczywistością było ostrze przyłożone do mojego gardła.
-Nie żyjesz – szepnął Jace, patrząc w moje oczy. Nasze twarze znajdowały się kilka centymetrów od siebie, a nasze oddechy były szybki i nierówne. Blondyn uśmiechnął się przebiegle, nie odrywając wzroku od moich tęczówek.
-Ale ja cię zraniłam – zaczęłam się usprawiedliwiać – myślałam, że walka się kończy, gdy jedno ma rozciętą skóre. – mówiłam, jakby to było wiadome. Oczywiście tylko ja miałam o tym takie zdanie.
-Walka kończy się, gdy przeciwnik nie żyje, albo jest bezradny, a ty masz kontrole nad nim. – powiedział powoli i zaczął mnie delikatnie podnosić.
-Czyli mnie zabiłeś – przyznałam, gdy już stanęłam na nogi, a Jace opuścił nóż seraficki. Skoro on pogrywa troche nieczysto to ja też mogę. Odsunęłam się, po czym kopnęłam najpierw dłoń chłopaka, gdzie trzymał broń, która oczywiście upadła na podłoge, po czym popchnęłam go na ścianę i przystawiłam mu nóż do gardła, jak on zrobił przed chwilą mi.
-Teraz ty nie żyjesz- uśmiechnęłam się, ale moja wygrana nie trwała długo. Chłopak, obrócił nas tak, że teraz to ja przywierałam plecami do ściany. Trzymał moje ręce po bokach mojej głowy, a ciałem przyciskał mnie lekko, uniemożliwiając mi ucieczkę.
-Nie trać czujności, bo zginiesz.
-Z twojej ręki raczej mi to nie grozi.
-Chcesz się przekonać? – uśmiechnął się nikle i zaczął się do mnie jeszcze bardziej zbliżać. Bo wiecie, to że jestem przygwożdżona do ściany to jedno, ale gdy nasze twarze było coraz bliżej siebie, moje serce zaczęło wariować. Nie jestem pewna co się właściwie między nami działo. Jace zerknął ukradkiem na moje usta, po czym znów wrócił do oczu i wpatrywał się w nie z pożądaniem. To było… niezwykłe. Czułam jakby coś ciągnęło mnie do niego jak magnez, ale czy to nie był błąd?
Nasze usta znajdowały się niecały centymetr od siebie, gdy niespodziewanie ktoś otworzył drzwi. Odsunęliśmy się od siebie jak poparzeni i spojrzeliśmy w wejście, gdzie stał Alec. Nie ruszał się, nic nie mówił tylko obserwował nas zszokowany.
-My właśnie… - zaczął Jace, ale chyba nie wiedział jak skończyć, więc zrobiłam to za niego:
-Trenowaliśmy.  Muszę się poprawić w walce.
-To chyba zmienimy ci nauczyciela – odparł w końcu Alec, chłodnym tonem.
-Sądzisz, że nie jestem wystarczająco dobry? – spytał oburzony blondyn i spojrzał wyczekująco na przyjaciela.
-Sądzę, że twój uczeń nie skupi się wystarczająco mocno, by czegoś się nauczyć – warknął brunet i spojrzał na mnie z nienawiścią w oczach. Gdyby zasłonić Alec’owi oczy na pewno wszyscy powiedzieliby, że wygląda na zadowolonego.
Patrzyłam na niego chwilę, po czym ruszyłam po moje rzeczy. Chłopaki nic nie mówili, tylko przyglądali się moim poczynaniom. Założyłam szybko buty, a kurtkę i torbę wzięłam w ręke.
-Gdzie idziesz? – spytał w końcu Jace.
-Daleko stąd – odpowiedziałam chłodno i podeszłam do drzwi, gdzie stał Alec. Chciałam go wyminąć, ale zagrodził mi droge.
-Nigdzie nie idziesz. Nie wiem czy wiesz, ale za kilka godzin wschodzi księżyc, a tobie nie wolno się stąd ruszać.
-To patrz – zaczęłam starać się go przepchnąć i już prawie by mi się udało, gdyby nie czyjeś ręce zamykające mnie w uścisku od tyłu.
-Alec ma racje. Nigdzie nie pójdziesz dopóki pełnia się nie skończy. Nie wypuścimy cię stąd – powiedział Jace, trzymając mnie coraz mocniej, gdy zaczęłam się wiercić.  
-Powodzenia. Nie musze się was słuchać i mogę robić co zechce – warknęłam, coraz mocniej się szamocząc.
-Przez najbliższe godziny robisz to co ci powiemy – wtrącił Alec.
-Jasne. A jeśli nie to co? Przywiążecie mnie do łóżka – zakpiłam i popatrzyłam na Alec’a, który spojrzał na Jace’a z przebiegłym wyrazem twarzy.
-To w sumie nie jest zły pomysł – odezwał się blondyn za mną.
-No chyba sobie żartujesz- zaczęłam, ale nie mogłam skończyć, gdyż Jace rozluźnił uścisk i wziął mnie na ręce. Ponownie zaczęłam się wyrywać, ale nic to nie dało. Wbrew pozorom, chyba łatwiej byłoby wybrnąć z poprzedniej sytuacji.
-Jace postaw mnie na ziemie! Co ty chcesz zrobić? – zaczęłam na niego krzyczeć.
-To ty dałaś pomysł. Idziemy cię przywiązać to łóżka – powiedział, po czym dodał z łobuzerskim uśmieszkiem- No nie mów, że tego nie lubisz.
-Jesteś idiotą – znowu zaczęłam się wyrywać, tylko po to, żeby nie patrzeć mu w oczy. Jednak moje staranie poszły na marne. Oparłam się o tors blondyna i czekałam aż dojdziemy do wyznaczonego pokoju. Nagle Jace szepnął mi do ucha:
-W sumie do wschodu księżyca zostało jeszcze troche czasu, a skoro ty będziesz przykuta do łóżka, to nasz poprzedni plan wciąż może wypalić.
Z początku nie wiedziałam o co mu chodziło, ale potem skojarzyłam naszą rozmowę przed treningiem.
-Przegiąłeś – warknęłam i uderzyłam go łokciem w brzuch. Oczywiście nie wyszło tak jak zamierzałam, bo Jace przyciskał mnie do swojej klatki piersiowej, żebym nie uciekła. Wpatrywałam się w niego zabójczym spojrzeniem. Byłam wściekła, a on… Zaśmiał się.
-Co jest takie zabawne? – warknęłam.
-Podoba mi się, że twoje oczy zmieniają kolor, ale w czerwonym ci nie do twarzy.
-Ta odezwał się pan idealny – nie schodziłam z ostrego tonu.
-A żebyś wiedziała. Jestem marzeniem każdej dziewczyny. Silny, mądry, przystojny, dowcipny – wyszczerzył się do mnie i dodał- Czego chcieć więcej?
-No nie wiem,– przez chwile udawałam, że się zastanawiam – może IQ powyżej zera?
Jace popatrzył na mnie, jakbym go mocno zraniła, ale wiedziałam, że udaje. Patrzyłam na niego, a on na mnie. Chłopak udawał zranionego, a ja byłam rozbawiona. Usłyszałam cichy, prawie niesłyszalny chichot i byłam pewna, że należy do Alec’a, które szedł pare metrów przed nami.
-Jesteśmy – powiedział brunet. – Oto twoje więzienie, przez najbliższe 16 godzin- po czym otworzył drzwi. Weszliśmy do środka, a ja nie byłam pewna, czy on sobie żartują, czy biorą to nazbyt poważnie. W pokoju, było łóżko, stoli i dwa krzesła. W oknie była krata, zapewne oblana srebrem specjalnie na tą okazję. W oczy rzucił mi się bat, oraz jakaś butelka z jasnym świecącym płynem.
-Co to jest? Więzienie dla wilkołaka? – zakpiłam, gdy Jace postawił mnie na ziemie i mogłam się rozejrzeć dokładniej.
-Nie. To jest twoje więzienie. Izzy zaraz przyniesie łańcuch – powiedział Alec opierając się o framugę drzwi.
-Ty na serio? – spytałam zdezorientowana. Naprawde myślałam, że oni sobie żartują z tym przywiązaniem do łóżka.
-Ja rzadko żartuję – odparł obojętnie brunet i obserwował mnie, gdy ja badałam łóżko.
-Spokojnie się zmieścimy – zaśmiał się cicho Jace, stojąc za mną. Już miałam mu odpowiedzieć, gdy nagle Isabelle wparowała do pokoju z brzęczącymi łańcuchami.
-Kto jest gotowy na najdziwniejsze nocowanie świata?
-Zdecydowanie nie ja – powiedziałam i popatrzyłam na nią przerażona. 




Hej, hej, hej :) Przepraszam, że opóźniłam sie z dodaniem, ale za to, rozdział jest dłuższy i mam nadzieję, że sie podoba. Witam nowych czytelników i zachęcam jak zawsze do komentowania, bo to mi niezwykle pomaga :) Dzięki ostatnim dwóm komentarzom, dodałam dziś ten rozdział, więc to naprawde działa :) Czekam na wasze opinie i buziaki :* 

2 komentarze:

  1. Genialny !! Już nie mogę doczekać się co będzie dalej, co będzie działo się tej nocy itd.

    OdpowiedzUsuń
  2. Boski <3 Nie wierzę , że w tak ważnym momencie , to kończysz. Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału ;)

    OdpowiedzUsuń