**Valentine’s POV**
Siedziałem w gabinecie, uzupełniając mój dziennik, gdy
nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Zamknąłem notes i wsunąłem go do
tajnej skrytki w szufladzie z drugim dnem. Do pomieszczenia wszedł mój syn i
usiadł wygodnie na krześle przede mną. Zamknąłem szufladę i zwróciłem się do
chłopaka:
-Witaj Jonathanie.
-Miałeś mi mówić Sebastian – odpowiedział ostro.
-A ma to jakieś znaczenie czy po prostu tak chcesz?
-Wszyscy mówią mi Sebastian z wyjątkiem ciebie.
Przyzwyczaiłem się, tak samo jak ty do tego, że uznali cię za zmarłego.
- Tylko, że przez ciebie wszyscy już wiedzą, że jednak
wstałem z martwych. Ich niewiedza dawała nam przewage, a teraz… Musimy się
uganiać za Vannessą, bo uciekła i nie wiemy gdzie jest.
-Już wiemy – przerwał mi syn. Popatrzyłem na niego
zaciekawiony.
-Znalazłeś ją w końcu. – powiedziałem odchylając się
wygodnie na krześle.
-Jest u naszych ulubionych przyjaciół z Instytutu. Twój
syn bardzo dobrze się nią opiekuje – wysyczał bawiąc się nożem, który wyjął z
kieszeni.
-Pociesze cię Jonathanie, dziś jest pełnia.
-Cóż o wiele mi lepiej, ojcze – odpowiedział z ironią.
-Jest wilkołakiem, rozszarpie ich dzisiaj na strzępy. –
odpowiedziałem ze skrywaną dumą.
-Jesteś pewien? – spytał, przestając bawić się bronią.
-Nie jest na tyle silna psychicznie, by powstrzymać
pierwotny instynkt.
-Pamiętasz, że ma geny, które się wyniszczają wzajemnie?
Jej instynkty – zrobił cudzysłów w powietrzu- są osłabione z tego powodu.
-Mylisz się- przerwałem mu stanowczo. –To ją wzmocni.
-Jeśli to ją wzmocni, to też będzie trudniej ją
kontrolować – prychnął i wstał zwinnie.- Ciekawe jak wtedy sobie z nią
poradzisz – ruszył w kierunku schodów, a ja odprowadzałem go wzrokiem.
-Chciałeś powiedzieć, jak my sobie z nią poradzimy. –
powiedziałem powoli. Jonathan obrzucił mnie krótkim spojrzeniem przez ramie, po
czym zaczął wchodzić po schodach.
**Jace’s POV**
Siedzieliśmy w bibliotece razem z Hodge’am, który
tłumaczył nam czego możemy się spodziewać, po dzisiejszej nocy.
-…Będzie się rzucać, wiec pomysł z łańcuchami jest całkiem
dobry. Nie dajcie się ugryźć.
-Wiemy. Mówiłeś to już z tysiąc razy – westchnąłem i
wywróciłem oczami.
-I będę to powtarzał, aż to do ciebie dotrze, Jace – spojrzał
na mnie srogo.
-Dotarło za pierwszym – uśmiechnąłem się sztucznie.
-Dobrze, więc. Jest jeszcze jedna rzecz o której musicie
wiedzieć. Wszystko zależy od niej i od jej silnej woli. Przez noc będzie miała
świadomość, ale nie wiem czy będzie potrafiła zachować samokontrole.
-Co masz na myśli? – spytała Isabelle.
- Będzie wiedzieć co robi, ale nie będzie mieć na to
wpływu.
-Fajnie, czyli jak mnie zadrapie, to nie przeprosi? –
spytałem sarkastycznie.
-To nie wszystko. Gdy pełnia minie, ona nie będzie nic
pamiętać. – powiedział i złożył dłonie. Już chciałem się odezwać, gdy Hodge
mnie powstrzymał:
-Nie próbuj sobie z tego żartować, Jace.
-Milczę- podniosłem ręce w geście obronnym.
- Powiemy jej? – spytał Alec, który dłuższy czas siedział
w ciszy. Patrzyłem akurat na Izzy, która
chciała coś powiedzieć, lecz Hodge ją wyprzedził:
-Nie możemy.
-A to niby czemu? Skoro jest szansa, że będzie potrafiła
się opanować… - zaczęła lekko oburzona. Miała racje. Vann musi wiedzieć, że
może sobie z tym poradzić i nic jej się nie stanie... Mam taką nadzieję.
-Jeśli jej powiemy, to zostanie w przekonaniu, że nic jej
nie będzie. Jednak nie wiem co się stanie, bo nie znam jej silnej woli. Ona
może sobie nie poradzić i umrze. Musimy jej pilnować, a teraz idźcie do niej.
Bez słowa wyszliśmy z biblioteki i ruszyliśmy do pokoju
Vannessy. Gdy byliśmy przed jej
drzwiami, Alec odwrócił się i spojrzał na nas tym swoim wzrokiem starszego
brata i powiedział:
-Nic jej nie mówimy.
-Mi nie musisz powtarzać – prychnąłem i założyłem ręce na
piersi. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy zauważyłem jak Alec wpatruje się w
Izzy.
-No dobra nie powiem jej – powiedziała w końcu, a mój
parabatai ustąpił i odsunął się od drzwi. Isabelle jako pierwsza sięgnęła do
klamki i weszła do pokoju, a my zaraz za nią.
-Co się stało?- spytała, gdy zobaczyliśmy Vann siedzącą na
łóżku z lusterkiem w ręku, całą zapłakaną.
-Bawię się w eksperymenty i obserwuje jak zmienia się
kolor mojej tęczówki, gdy odczuwam różne emocje.
-I co odkryłaś? – spytałem zaciekawiony i z lekkim
uśmiechem usiadłem na oparciu krzesła, delikatnie balansują by utrzymać
równowagę.
-Niebieski szczęście, szary strach, czarny cierpienie,
czerwony złość – uśmiechnęła się dumnie i odłożyła lusterko.
-Brawo, teraz łatwiej będzie cię rozszyfrować, choć
dotychczas radziliśmy sobie całkiem dobrze- zażartowałem. Za co zostałem
obrzucony groźnym spojrzeniem Vann. – Jesteś zła? Bo twoje oczka troszeczkę się
zaczerwieniły – spytałem przekornie i uśmiechnąłem się, gdy jej tęczówki
przybrały krwisty kolor.
-Jace przestań żartować – warknęła Izzy, po czym zwróciła
się do szatynki na łóżku- A ty się uspokój. Jest pełnia, więc wszystko działa
na ciebie mocniej.
-Ugh, daj spokój nic mi nie jest. Przecież nie jestem
super silna- prychnęła i przeszła do pozycji leżącej.
-Walnij w kolumnę podczytującą baldachim łóżka– polecił
Alec, który opierał się o ściane, patrząc badawczo na Vann.
-Po co ma to robić? – spytałem zaciekawiony i zerkałem na
nich na zmiane. Alec jednak nic nie odpowiedział tylko na mnie spojrzał jakby
sądził, że znam odpowiedź.
-Serio ją rozwali ?
– bardziej stwierdziłem i uśmiechnąłem się zachęcająco do Vann.
-Nie będę rozwalać wam mebli, bo uważasz, że to będzie
fajne Jace – stwierdziła lekko oburzona i popatrzyła po nas.
-No nie mów, że cie to nie kręci – odparłem zadowolony i
spojrzałem na nią wyczekująco.
-Byłoby fajnie, ale… - powiedziała cicho, a na jej twarzy
chował się uśmiech.
-No dawaj – zachęcałem ją, bo osobiście chciałem to
zobaczyć.
-Jace przestań. Nie wypada niszczyć komuś mebli, gdy
jesteś u tej osoby w gościnie- wciąż się sprzeczała.
-Jedna rama nie robi różnicy. Potem ją naprawie. Uderz –
ponaglałem ją. Izzy obserwowała naszą sprzeczkę w ciszy, tak samo jak Alec,
lecz ona była bliska odezwania się. – Dawaj Vann. Obudź w sobie pieski instynkt
i walnij w tą belke.
-Nie jestem psem, Jace – powiedziała ostro szatynka.
-Dobrze. Uderz jak wilk. Tylko wiesz, z pazurami i tak
dalej – uśmiechnąłem się, czując, że zaraz pęknie i zrobi to, do czego ją
namawiam.
-No walnij w to w końcu – odezwała się nagle Isabelle,
widocznie zniecierpliwiona oporem dziewczyny. Vann nie trzeba było więcej
namawiać. Wymierzyła cios pięścią i roztrzaskała kawałek belki na kawałeczki.
Wszyscy patrzeliśmy na nią, gdy tłumiła podniecenie i szczęście. Jedynie jej
oczy zdradzały co naprawde czuje. Jej tęczówki pojaśniały i zbliżyły się do
barwy granatu. Gdy tak jej się przyglądałem, uśmiechnąłem się mimowolnie.
- A zrobisz tak lewą ręką? – spytałem, a dziewczyna spojrzała
na mnie uśmiechnięta.
-Chcesz naprawiać całe łóżko? – odparła wyzywająco.
-Przestańcie. Zachowujecie się jak dzieci, które dostały
nową zabawkę i chcą ją wypróbować. – westchnął Lightwood i wywrócił oczami.
-Oszczędź mi swoich metafor Alec – powiedziała oschle Vann
i z powrotem położyła się na pościeli. - Ile czasu zostało do wschodu księżyca?-
spytała i spojrzała na nas, oczekując na odpowiedź.
-Kwadrans – odparła Izzy i wstała z parapetu, na którym
siedziała.
-Mogę się przespać? – spytała, przecierając twarz dłonią.
-Powinnaś być pobudzona… - zaczęła widocznie zdziwiona
Izzy.
-Ale nie jestem – westchnęła Vann i ziewnęła zasłaniając
się ręką. – Chce spać.
-Okej. Idź spać, a ja ide do Hodge’a. Coś jest nie tak –
powiedziała zmartwiona Isabelle i ruszyła w strone drzwi.
-Niby skąd to wiesz? Przecież ja jestem tylko odrobinkę
zmęczona. – spytała szatynka na łóżku i przekręciła się na bok w naszą stronę.
-Izzy chodziła z każdą możliwą istotą nadnaturalną.
Zgłębiła uczucia wilkołaków, fearie i innych podziemnych. – odpowiedziałem za
nią.
-Zamknij się Jace – warknęła w moją strone i wyszła.
-Jest lekko przewrażliwiona na tym punkcie. Wiesz, tyle
ich było – wywróciłem teatralnie oczami i spojrzałem w stronę łóżka. – Ona śpi
– powiedziałem zdziwiony.
-Co?- spytał Alec i zbliżył się do niej – Izzy ma racje.
Coś jest nie tak. Zaraz wracam, pilnuj jej.
– i wyszedł tak samo jak jego siostra przed chwilą. Wstałem z krzesła i
podszedłem do okna. Skoro obydwoje poszli to długo nie wrócą, a ja nie zamierzałem
bezczynnie siedzieć. Patrzyłem chwile przez szkło po czym usłyszałem głos za
sobą:
-Naprawde nie zauważyliście, że udaje?- odwróciłem się
szybko i spojrzałem na Vann uśmiechającą się tajemniczo. Jej oczy świeciły na
żółto, jak każdego wilkołaka w czasie pełni, gdy zaczyna się zmieniać.
-Sprytnie, ale mogłaś po prostu poprosić, żeby wyszli. –
ruszyłem powoli w jej kierunku.
-Ale to byłoby niegrzeczne – brzmiała słodko jak
szczeniaczek i uśmiechała się niewinnie. Nie była sobą, była zbyt grzeczna.
Zbliżyłem się do niej i założyłem jej
kajdanki, które przygotowała Isabelle, po czym przykułem ją do łóżka.
-Wiedziałam, że lubisz pogrywać, ale taka ostra gra
wstępna? Jace jesteś niegrzeczny – zaśmiała się, dzięki czemu zauważyłem ostre
lśniące kły. Gdy upewniłem się, że jest dobrze zapięta, poszedłem po krzesło,
po czym ustawiłem je obok jej łóżka i na nim usiadłem. Dziewczyna patrzyła na
mnie udając poważną.
-Czemu tak patrzysz?- spytała w końcu już normalnym
głosem.
-Tak po prostu, a ty czemu?
-Bo masz ładne runy na rękach i szyi. Co oznaczają?-
spytała zaciekawiona i chciała się do mnie zbliżyć, zapewne by je lepiej
obejrzeć, lecz łańcuchy przytrzymały ją przy ramie łóżka.
-Boli – jęknęła, szarpiąc się i wyrywając, co zapewne
sprawiało jej większy ból.
-Uspokój się – powiedziałem łagodnie, lecz to nie
skutkowało. Vanessa wciąż się wyrywała, a to jej w żaden sposób nie pomagało.
Wręcz przeciwnie. Łańcuchy zaciskały się coraz mocniej na jej nadgarstkach, co
wywoływało u niej furię. Kajdanki miały w sobie srebro co uniemożliwiało jej
rozerwanie ich. Jej oczy przybrały kolor
ciemnej krwi, a kły wbijały się w zaciśnięte z bólu wargi.
-Vann, posłuchaj mnie. Musisz się uspokoić. Nie wyrywaj
się. Vann oddychaj! – mówiłem do niej, lecz jakby mnie nie słyszała. Widziałem
ból w jej oczach, ale nie mogłem nic zrobić. W furii nie pozwalała mi się do
siebie zbliżyć. Nie wiem co się działo.Przed chwilę jeszcze ze mną normalnie
rozmawiała, a teraz…
Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju weszli Alec,
Isabelle i Hodge.
-Co się dzieje? – zawołała spanikowana Izzy i podbiegła do
łóżka. Jednak nie dotarła tam, po jej brat złapał ją za ręke.
-Uważajcie. Ona nie jest sobą – ostrzegłem ich. –
Cofnijcie się.
-Co się z nią dzieje? Nie zmienia się. To nie jest
normalna przemiana. Hodge mów co się dzieje! – zażądała Isabelle.
-Kły, które widzicie, nie należą do jej wilczej strony.
Pazury już tak – skinął w kierunku jej dłoni zakończonej ostrymi szponami- Jest
pełnia, więc ma ona na nią wpływ, bo jest wilkołakiem. Jest noc więc wampiry
też nie śpią. A skoro ma w sobie geny obu istot, to nie może zmienić się w
wilka. Likantropia jest powstrzymywana przez krew wampira, którą zapewne
wypiła. Dziwi mnie tylko, że dopiero teraz jej cechy się ukazują. Te dwa geny
walczą ze sobą, więc musimy przetrzymać ją do świtu i wtedy się uspokoi.
Oczywiście jeśli do tego czasu nie umrze… - zakończył Hodge, gdy dziewczyna
wrzasnęła na całe gardło, po czym usiadła spokojnie, jedynie oddychając ciężko
i szybko.
-Vannessa? – spytałem i zbliżyłem się do niej. Podniosła
wzrok na mnie i popatrzyła wycieńczona.
-Pomóż mi – jęknęła cicho, po czym wygięła się w tył i
otworzyła usta do kolejnego wrzasku, lecz nie wydała z siebie najmniejszego
dźwięku.
I jest kolejny. Przepraszam, że uciełam w takim momencie, ale chce was troszkę pomęczyć :) Kolejny rozdział jest gotowy, więc jeśli będzie dużo komentarzy to pojawi się on w ciągu kilku dni. Więc do dzieła :)
Chce żeby Vanessa była z Justin'em plz xd oni byli taką piękną parą <3 a od Jace wara , weź wskrześ Clary i bedzie okay :d prooszes
OdpowiedzUsuń