28.08.2014

Rozdział 11



**Valentine’s POV**
Siedziałem w gabinecie, uzupełniając mój dziennik, gdy nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Zamknąłem notes i wsunąłem go do tajnej skrytki w szufladzie z drugim dnem. Do pomieszczenia wszedł mój syn i usiadł wygodnie na krześle przede mną. Zamknąłem szufladę i zwróciłem się do chłopaka:
-Witaj Jonathanie.
-Miałeś mi mówić Sebastian – odpowiedział ostro.
-A ma to jakieś znaczenie czy po prostu tak chcesz?
-Wszyscy mówią mi Sebastian z wyjątkiem ciebie. Przyzwyczaiłem się, tak samo jak ty do tego, że uznali cię za zmarłego.
- Tylko, że przez ciebie wszyscy już wiedzą, że jednak wstałem z martwych. Ich niewiedza dawała nam przewage, a teraz… Musimy się uganiać za Vannessą, bo uciekła i nie wiemy gdzie jest.
-Już wiemy – przerwał mi syn. Popatrzyłem na niego zaciekawiony.
-Znalazłeś ją w końcu. – powiedziałem odchylając się wygodnie na krześle.
-Jest u naszych ulubionych przyjaciół z Instytutu. Twój syn bardzo dobrze się nią opiekuje – wysyczał bawiąc się nożem, który wyjął z kieszeni.
-Pociesze cię Jonathanie, dziś jest pełnia.
-Cóż o wiele mi lepiej, ojcze – odpowiedział z ironią.
-Jest wilkołakiem, rozszarpie ich dzisiaj na strzępy. – odpowiedziałem ze skrywaną dumą.
-Jesteś pewien? – spytał, przestając bawić się bronią.
-Nie jest na tyle silna psychicznie, by powstrzymać pierwotny instynkt.
-Pamiętasz, że ma geny, które się wyniszczają wzajemnie? Jej instynkty – zrobił cudzysłów w powietrzu- są osłabione z tego powodu.
-Mylisz się- przerwałem mu stanowczo. –To ją wzmocni.
-Jeśli to ją wzmocni, to też będzie trudniej ją kontrolować – prychnął i wstał zwinnie.- Ciekawe jak wtedy sobie z nią poradzisz – ruszył w kierunku schodów, a ja odprowadzałem go wzrokiem.
-Chciałeś powiedzieć, jak my sobie z nią poradzimy. – powiedziałem powoli. Jonathan obrzucił mnie krótkim spojrzeniem przez ramie, po czym zaczął wchodzić po schodach.



**Jace’s POV**
Siedzieliśmy w bibliotece razem z Hodge’am, który tłumaczył nam czego możemy się spodziewać, po dzisiejszej nocy.
-…Będzie się rzucać, wiec pomysł z łańcuchami jest całkiem dobry. Nie dajcie się ugryźć.
-Wiemy. Mówiłeś to już z tysiąc razy – westchnąłem i wywróciłem oczami.
-I będę to powtarzał, aż to do ciebie dotrze, Jace – spojrzał na mnie srogo.
-Dotarło za pierwszym – uśmiechnąłem się sztucznie.
-Dobrze, więc. Jest jeszcze jedna rzecz o której musicie wiedzieć. Wszystko zależy od niej i od jej silnej woli. Przez noc będzie miała świadomość, ale nie wiem czy będzie potrafiła zachować samokontrole.
-Co masz na myśli? – spytała Isabelle.
- Będzie wiedzieć co robi, ale nie będzie mieć na to wpływu.
-Fajnie, czyli jak mnie zadrapie, to nie przeprosi? – spytałem sarkastycznie.
-To nie wszystko. Gdy pełnia minie, ona nie będzie nic pamiętać. – powiedział i złożył dłonie. Już chciałem się odezwać, gdy Hodge mnie powstrzymał:
-Nie próbuj sobie z tego żartować, Jace.
-Milczę- podniosłem ręce w geście obronnym.
- Powiemy jej? – spytał Alec, który dłuższy czas siedział w ciszy. Patrzyłem akurat na Izzy, która  chciała coś powiedzieć, lecz Hodge ją wyprzedził:
-Nie możemy.
-A to niby czemu? Skoro jest szansa, że będzie potrafiła się opanować… - zaczęła lekko oburzona. Miała racje. Vann musi wiedzieć, że może sobie z tym poradzić i nic jej się nie stanie... Mam taką nadzieję.
-Jeśli jej powiemy, to zostanie w przekonaniu, że nic jej nie będzie. Jednak nie wiem co się stanie, bo nie znam jej silnej woli. Ona może sobie nie poradzić i umrze. Musimy jej pilnować, a teraz idźcie do niej.
Bez słowa wyszliśmy z biblioteki i ruszyliśmy do pokoju Vannessy. Gdy byliśmy przed  jej drzwiami, Alec odwrócił się i spojrzał na nas tym swoim wzrokiem starszego brata i powiedział:
-Nic jej nie mówimy.
-Mi nie musisz powtarzać – prychnąłem i założyłem ręce na piersi. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy zauważyłem jak Alec wpatruje się w Izzy.
-No dobra nie powiem jej – powiedziała w końcu, a mój parabatai ustąpił i odsunął się od drzwi. Isabelle jako pierwsza sięgnęła do klamki i weszła do pokoju, a my zaraz za nią.
-Co się stało?- spytała, gdy zobaczyliśmy Vann siedzącą na łóżku z lusterkiem w ręku, całą zapłakaną.
-Bawię się w eksperymenty i obserwuje jak zmienia się kolor mojej tęczówki, gdy odczuwam różne emocje.
-I co odkryłaś? – spytałem zaciekawiony i z lekkim uśmiechem usiadłem na oparciu krzesła, delikatnie balansują by utrzymać równowagę.
-Niebieski szczęście, szary strach, czarny cierpienie, czerwony złość – uśmiechnęła się dumnie i odłożyła lusterko.
-Brawo, teraz łatwiej będzie cię rozszyfrować, choć dotychczas radziliśmy sobie całkiem dobrze- zażartowałem. Za co zostałem obrzucony groźnym spojrzeniem Vann. – Jesteś zła? Bo twoje oczka troszeczkę się zaczerwieniły – spytałem przekornie i uśmiechnąłem się, gdy jej tęczówki przybrały krwisty kolor.
-Jace przestań żartować – warknęła Izzy, po czym zwróciła się do szatynki na łóżku- A ty się uspokój. Jest pełnia, więc wszystko działa na ciebie mocniej.
-Ugh, daj spokój nic mi nie jest. Przecież nie jestem super silna- prychnęła i przeszła do pozycji leżącej.
-Walnij w kolumnę podczytującą baldachim łóżka– polecił Alec, który opierał się o ściane, patrząc badawczo na Vann.
-Po co ma to robić? – spytałem zaciekawiony i zerkałem na nich na zmiane. Alec jednak nic nie odpowiedział tylko na mnie spojrzał jakby sądził, że znam odpowiedź.
-Serio  ją rozwali ? – bardziej stwierdziłem i uśmiechnąłem się zachęcająco do Vann.
-Nie będę rozwalać wam mebli, bo uważasz, że to będzie fajne Jace – stwierdziła lekko oburzona i popatrzyła po nas.
-No nie mów, że cie to nie kręci – odparłem zadowolony i spojrzałem na nią wyczekująco.
-Byłoby fajnie, ale… - powiedziała cicho, a na jej twarzy chował się uśmiech.
-No dawaj – zachęcałem ją, bo osobiście chciałem to zobaczyć.
-Jace przestań. Nie wypada niszczyć komuś mebli, gdy jesteś u tej osoby w gościnie- wciąż się sprzeczała.
-Jedna rama nie robi różnicy. Potem ją naprawie. Uderz – ponaglałem ją. Izzy obserwowała naszą sprzeczkę w ciszy, tak samo jak Alec, lecz ona była bliska odezwania się. – Dawaj Vann. Obudź w sobie pieski instynkt i walnij w tą belke.
-Nie jestem psem, Jace – powiedziała ostro szatynka.
-Dobrze. Uderz jak wilk. Tylko wiesz, z pazurami i tak dalej – uśmiechnąłem się, czując, że zaraz pęknie i zrobi to, do czego ją namawiam.
-No walnij w to w końcu – odezwała się nagle Isabelle, widocznie zniecierpliwiona oporem dziewczyny. Vann nie trzeba było więcej namawiać. Wymierzyła cios pięścią i roztrzaskała kawałek belki na kawałeczki. Wszyscy patrzeliśmy na nią, gdy tłumiła podniecenie i szczęście. Jedynie jej oczy zdradzały co naprawde czuje. Jej tęczówki pojaśniały i zbliżyły się do barwy granatu. Gdy tak jej się przyglądałem, uśmiechnąłem się mimowolnie.
- A zrobisz tak lewą ręką? – spytałem, a dziewczyna spojrzała na mnie uśmiechnięta.
-Chcesz naprawiać całe łóżko? – odparła wyzywająco.
-Przestańcie. Zachowujecie się jak dzieci, które dostały nową zabawkę i chcą ją wypróbować. – westchnął Lightwood i wywrócił oczami.
-Oszczędź mi swoich metafor Alec – powiedziała oschle Vann i z powrotem położyła się na pościeli. -  Ile czasu zostało do wschodu księżyca?- spytała i spojrzała na nas, oczekując na odpowiedź.
-Kwadrans – odparła Izzy i wstała z parapetu, na którym siedziała.
-Mogę się przespać? – spytała, przecierając twarz dłonią.  
-Powinnaś być pobudzona… - zaczęła widocznie zdziwiona Izzy.
-Ale nie jestem – westchnęła Vann i ziewnęła zasłaniając się ręką. – Chce spać.
-Okej. Idź spać, a ja ide do Hodge’a. Coś jest nie tak – powiedziała zmartwiona Isabelle i ruszyła w strone drzwi.
-Niby skąd to wiesz? Przecież ja jestem tylko odrobinkę zmęczona. – spytała szatynka na łóżku i przekręciła się na bok w naszą stronę.
-Izzy chodziła z każdą możliwą istotą nadnaturalną. Zgłębiła uczucia wilkołaków, fearie i innych podziemnych. – odpowiedziałem za nią.
-Zamknij się Jace – warknęła w moją strone i wyszła.
-Jest lekko przewrażliwiona na tym punkcie. Wiesz, tyle ich było – wywróciłem teatralnie oczami i spojrzałem w stronę łóżka. – Ona śpi – powiedziałem zdziwiony.
-Co?- spytał Alec i zbliżył się do niej – Izzy ma racje. Coś jest nie tak. Zaraz wracam, pilnuj jej.  – i wyszedł tak samo jak jego siostra przed chwilą. Wstałem z krzesła i podszedłem do okna. Skoro obydwoje poszli to długo nie wrócą, a ja nie zamierzałem bezczynnie siedzieć. Patrzyłem chwile przez szkło po czym usłyszałem głos za sobą:
-Naprawde nie zauważyliście, że udaje?- odwróciłem się szybko i spojrzałem na Vann uśmiechającą się tajemniczo. Jej oczy świeciły na żółto, jak każdego wilkołaka w czasie pełni, gdy zaczyna się zmieniać.
-Sprytnie, ale mogłaś po prostu poprosić, żeby wyszli. – ruszyłem powoli w jej kierunku.
-Ale to byłoby niegrzeczne – brzmiała słodko jak szczeniaczek i uśmiechała się niewinnie. Nie była sobą, była zbyt grzeczna. Zbliżyłem  się do niej i założyłem jej kajdanki, które przygotowała Isabelle, po czym przykułem ją do łóżka.  
-Wiedziałam, że lubisz pogrywać, ale taka ostra gra wstępna? Jace jesteś niegrzeczny – zaśmiała się, dzięki czemu zauważyłem ostre lśniące kły. Gdy upewniłem się, że jest dobrze zapięta, poszedłem po krzesło, po czym ustawiłem je obok jej łóżka i na nim usiadłem. Dziewczyna patrzyła na mnie udając poważną.
-Czemu tak patrzysz?- spytała w końcu już normalnym głosem.
-Tak po prostu, a ty czemu?
-Bo masz ładne runy na rękach i szyi. Co oznaczają?- spytała zaciekawiona i chciała się do mnie zbliżyć, zapewne by je lepiej obejrzeć, lecz łańcuchy przytrzymały ją przy ramie łóżka.
-Boli – jęknęła, szarpiąc się i wyrywając, co zapewne sprawiało jej większy ból.
-Uspokój się – powiedziałem łagodnie, lecz to nie skutkowało. Vanessa wciąż się wyrywała, a to jej w żaden sposób nie pomagało. Wręcz przeciwnie. Łańcuchy zaciskały się coraz mocniej na jej nadgarstkach, co wywoływało u niej furię. Kajdanki miały w sobie srebro co uniemożliwiało jej rozerwanie ich.  Jej oczy przybrały kolor ciemnej krwi, a kły wbijały się w zaciśnięte z bólu wargi.
-Vann, posłuchaj mnie. Musisz się uspokoić. Nie wyrywaj się. Vann oddychaj! – mówiłem do niej, lecz jakby mnie nie słyszała. Widziałem ból w jej oczach, ale nie mogłem nic zrobić. W furii nie pozwalała mi się do siebie zbliżyć. Nie wiem co się działo.Przed chwilę jeszcze ze mną normalnie rozmawiała, a teraz…
Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju weszli Alec, Isabelle i Hodge.
-Co się dzieje? – zawołała spanikowana Izzy i podbiegła do łóżka. Jednak nie dotarła tam, po jej brat złapał ją za ręke.
-Uważajcie. Ona nie jest sobą – ostrzegłem ich. – Cofnijcie się.
-Co się z nią dzieje? Nie zmienia się. To nie jest normalna przemiana. Hodge mów co się dzieje! – zażądała Isabelle.
-Kły, które widzicie, nie należą do jej wilczej strony. Pazury już tak – skinął w kierunku jej dłoni zakończonej ostrymi szponami- Jest pełnia, więc ma ona na nią wpływ, bo jest wilkołakiem. Jest noc więc wampiry też nie śpią. A skoro ma w sobie geny obu istot, to nie może zmienić się w wilka. Likantropia jest powstrzymywana przez krew wampira, którą zapewne wypiła. Dziwi mnie tylko, że dopiero teraz jej cechy się ukazują. Te dwa geny walczą ze sobą, więc musimy przetrzymać ją do świtu i wtedy się uspokoi. Oczywiście jeśli do tego czasu nie umrze… - zakończył Hodge, gdy dziewczyna wrzasnęła na całe gardło, po czym usiadła spokojnie, jedynie oddychając ciężko i szybko.
-Vannessa? – spytałem i zbliżyłem się do niej. Podniosła wzrok na mnie i popatrzyła wycieńczona.
-Pomóż mi – jęknęła cicho, po czym wygięła się w tył i otworzyła usta do kolejnego wrzasku, lecz nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku.
 




I jest kolejny. Przepraszam, że uciełam w takim momencie, ale chce was troszkę pomęczyć :) Kolejny rozdział jest gotowy, więc jeśli będzie dużo komentarzy to pojawi się on w ciągu kilku dni. Więc do dzieła :)

1 komentarz:

  1. Chce żeby Vanessa była z Justin'em plz xd oni byli taką piękną parą <3 a od Jace wara , weź wskrześ Clary i bedzie okay :d prooszes

    OdpowiedzUsuń