25.09.2014

Rozdział 13 part II






Zbliżała się dziewiętnasta, a ja siedziałam jak na szpilkach. Nie byłam pewna, czy powinnam się z nim spotkać. Bardzo tęskniłam za Justin’em, ale nie wiedziałam, czy po tym wszystkim to dobry pomysł.Czego mógł chcieć? Może w mieszkaniu zobaczył zmieniający się kolor moich tęczówek, a to raczej nie jest normalne u ludzi. A jeśli powiedział o tym komuś? Jeśli agenci FBI, policja  osaczyli klub i czekają tylko aż tam się zjawie i mnie zamknął. Oddadzą do jakiegoś laboratorium, gdzie będą przeprowadzać na mnie eksperymenty.
Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym wszystkim. Głupota ludzka i ciekawość nie znają granic.
Dziś popołudniu czytałam księgę run w bibliotece. Znalazłam tam znak, który pozwoli mi zniknąć z oczu mundanee, czyli ludzi. Jedyny problem był w tym, że nie miałam steli. Widziałam kilka w bibliotece, ale były zamknięte w gablotach. Nie było najmniejszego cienia szansy, że mi się uda jedną zabrać. 
Chodziłam nerwowo po pokoju przez jakiś czas, gdy w koncu uznałam, że pora się przebrać. Założyłam czarne krótkie spodenki wykonane ze skóry, szarą luźną bluzkę z czarnymi wzorami, na to moją czarną kurtke ze skóry, a na nogi wysokie do kolan szpilki w tym samym kolorze co reszta moich ubrań. Skoczyłam jeszcze do łazienki, zrobić szybki makijaż. Powieki musnęłam czarnym cieniem, a oczom zrobiłam obwódkę kredką, oczywiście również czarną. Przed wyjście spojrzałam jeszcze na zegar, wskazujący w pół do dwudziestej. Odetchnęłam głęboko i po cichutku wyszłam z pokoju. Kojarzyłam już droge do holu, więc szybko przemieszczałam się korytarzami. Rozglądałam się dookoła, uważając by na nikogo nie wpaść. Seria zbędnych pytań nie była mi teraz potrzebna do szczęścia.
Już miałam skręcać do głównego holu, gdy usłyszałam głosy. Oby dwa należały do przeciwnej płci. Gdy przysłuchiwałam się tonom zorientowałam się, że jeden głos należał do Alec’a, ale drugi był mi zupełnie obcy. Chciałam wyjrzeć delikatnie zza rogu, lecz usłyszałam podniesiony ton brata Isabelle i co raz głośniejsze kroki zbliżające się w moją strone.
-Zniknij już stąd – krzyknął Alec na tyle blisko, że zrozumiałam dokładnie. Szybko ukucnęłam chowając się za stolik z ozdobnymi kwiatami. Modliłam się w myślach, żeby chłopak mnie nie zauważyła. Podziałało. Brunet przeszedł obok, nie zwracając uwagi na mnie. Wyglądał na złego, a wręcz wściekłego. Nie wiem o co kłócił się z tamtym, ale chyba nie doszli do porozumienia.
Gdy Alec zniknął za zakrętem wstałam powoli i wyjrzałam zza rogu tak jak zamierzałam chwile wcześniej. Nikogo tam nie było, więc rzuciłam się biegiem w stronę drzwi. Czułam się, jakbym uciekała z jakiegoś więzienia. Hodge dziś na porannej rozmowie przykazał, abym lepiej nie wychodziła. Jednak nie był dość przekonujący. Wyglądało na to, że nie wiedział nic na mój temat. Starał się zakryć swoje zdziwienie moimi przemianami, zdolnościami i oczywiście krwiakiem na brzuchu. Na tej rozmowie ustaliliśmy również, że siniak był na wysokości żołądka, jakby coś wypychało mnie tam od środka i powodowało zewnętrzny obrzęk. Oczywiście tylko w czasie pełni, więc miało to związek z moją likantropią. Hodge wytłumaczył mi, że wilkołakiem można zostać przez ugryzienie lub przekazanie poprzez geny, czyli najłatwiej tłumacząc, dziedzicznie. Jednak moja matka ani ojciec, z tego co wiem, nie zamieniali się w wilki w czasie pełni, a ja nie zostałam ugryziona. Wytłumaczenie było proste. Valentine zrobił postęp w swoich eksperymentach i znalazł nowy sposób na przekazanie Likantropii. Pod koniec rozmowy Hodge zawiadomił nas, że jedzie dowiedzieć się czegoś więcej o mojej mutacji, a mnie odesłał do pokoju.
Teraz wymykałam się z Instytutu. Wyszłam już z budynku, gdy nagle zauważyłam mężczyznę rysującego w powietrzu jakby ramę. Wiedziałam, że już go gdzieś widziałam. Patrzyłam na niego, gdy stał odwrócony. i kreślił w powietrzu jakieś linie. Nagle środek ramy wypełnił się granatowo-czarnym kolorem z małymi świecącymi elementami przypominającymi gwiazdy, a mężczyzna przekręcił się w moją stronę i zobaczyłam jego twarz. To był ten sam facet, który siedział na ławce z Alec’iem, gdy wróciłyśmy wczoraj rano z Isabelle z mojego mieszkania. Przyglądał mi się badawczo przez chwilę, po czym wkroczył w otchłań i zniknął razem z nią. Patrzyłam jeszcze sekundę w tamtym kierunku, po czym ocknęłam  się i ruszyłam do bramy obrośniętej przez gołe winorośle. Wsiadłam w jedną z taksówek przejeżdżających ulicą.  Siedząc już w pojeździe zaczęłam się zastanawiać czy nikt mnie nie zauważył. Może ten mężczyzna, który rozmawiał z Alec’iem zawiadomi kogoś z Instytutu. W sumie gdyby się tak głębiej zastanowić to chyba nic by się nie stało. Zaczęliby mnie szukać i znaleźli w klubie. Troche pytań, zapewne w szczególności od Izzy i skończyłoby się na małym pouczeniu.
Nagle taksówka zatrzymała się, a ja wyjrzałam przez szybę. Staliśmy przed klubem, a wielki neon z napisem ,,Caelum” oblewał niebieska poświatą jego okolice. Zapłaciłam i wyszłam z auta, które po krótkiej chwili odjechało. Podeszłam do napakowanego faceta stojącego przy barierkach i wpuszczającego do środka klubu. Popatrzył na mnie, mrużąc oczy po czym przepuścił mnie, pozwalając przejść. Powoli wkroczyłam do wnętrza klubu, uważając by nie upaść. Te buty na sto procent należały do Isabelle, ledwo utrzymywałam się w nich na nierównej podłodze korytarza. Podążałam w głąb korytarza, a muzyka grała coraz głośniej. Gdy skręciłam ostatni raz w prawo, moim oczom ukazała się wielka sala z tłumem tańczących ludzi w centrum.  Ściany były granatowe, lecz ostre jasne światła i białe umeblowanie sprawiały, że wszystko wydawało się być jaśniejsze. Zaraz po lewej stronie stał długi bar, z kolorowymi drinkami na blacie. Dalej znajdowała się platforma, zapewne służąca jako pokój VIP gdyż była odgrodzona barierkami i po części zakryta zasłoną z lampek przypominającą tą z klubu Panedemonium. Po drugiej stronie sali stały stoliki z krzesłami które i tak były prawie puste. Większość osób skumulowała się w centrum pomieszczenia na parkiecie, tańcząc dziko w rytmie szybkiej muzyki.
Westchnęłam  ciężko, patrząc na tych wszystkich ludzi. To było życie Justin’a. uwielbiał zatłoczone kluby z dobra muzyką. Najgorsze było znalezienie go, pośród takiej ilości ludzi. Zaczęłam się rozglądać dookoła, próbując wyłapać jego postać w tłumie. Wciąż szukając, ruszyłam bokiem sali w stronę baru. Gdy dotarłam do wolnego krzesła, usiadłam na nim i odwróciłam się w stronę barmana.
-Coś podać pięknej pani? – zapytał mnie młody mężczyzna za lada, uśmiechając się zachęcająco.
-Nie. Na razie nic mi nie trzeba – odparłam pewnie i chciałam się z powrotem odwrócić, lecz głos barmana mnie powstrzymał:
-Czemu taka ładna dziewczyna jest tu sama?
-A kto powiedział, że jestem tu sama – odpowiedziałam bezczelnie i już chciałam kontynuować, ale ktoś złapał mnie za ramie. Spojrzałam w bok i rozpoznałam ochroniarza Justina.
-Pan Bieber zaprasza do stolika - po tych słowach skinął w strone platformy. Skierowałam tam swój wzrok i zauważyłam szatyna o czekoladowych oczach siedzącego na kanapie z białej skóry. Zsunęłam się z krzesła barowego i ruszyłam za ochroniarzem. Po krótkiej chwili znaleźliśmy się na podeście.
Moshe, bo tak nazywał się ten ochroniarz, rozczepił barierkę i przepuścił mnie. Cały czas miałam wzrok wbity w podłogę.
-Vannessa? -głos Justin’a, wyrwał mnie jakby z transu i spowodował, że spojrzałam w górę. Nasze oczy się spotkały i przyglądaliśmy się sobie w ciszy. Jedynie w tle brzmiała dość głośna muzyka.
-Uu… Usiądź – zająknął się Justin i wskazał na miejsce obok siebie na sofie. Ja jednak zdecydowałam się na fotel stojący na prawo od kanapy. Gdy usiadłam szatyn zrobił to samo, zbliżając się do mnie, by lepiej nam się rozmawiało. Siedzieliśmy w niezręcznej ciszy nie patrząc na siebie.
-Miałeś jakąś sprawę, więc jestem – spojrzałam w końcu na niego.
-Tak, ale najpierw chcę cię zapytać, jak się trzymasz?- odpowiedział i popatrzył na mnie czule.
-Jest lepiej niż było – odparłam krótko bez emocji. Justin nie odezwał się i odwrócił wzrok. Oblizałam spierzchnięte usta i pomasowałam dłońmi uda. Milczeliśmy jeszcze przez chwilę, gdy nagle szatyn się odezwał, ujmując jednocześnie moją dłoń:
-Przepraszam. Wiem, że zawaliłem , ale nie potrafię znowu normalnie żyć bez ciebie – mówił desperacko i patrzył na mnie z bólem w oczach.
-Justin… - zaczęłam, ale chłopak mi przerwał:
-Minęło już tyle czasu, a ja wciąż o tobie myśle i szukam. Każdego dnia żałuje tego co zrobiłem i chce ci to wszystko wynagrodzić. Proszę wróć ze mną i bedzie jak dawniej … - tym razem ja musiałam mu przerwać:
-Nie będzie jak dawniej Justin – zaczęłam poważnie.
-Czemu? – spytał z desperacją w głosie – Wszystko będzie jak dawniej. Będziemy mieszkać w Miami, uczyć się w jednej szkole, będziesz przyjaźnić się z Chanel i Arianną, a najważniejsze znowu będziemy razem. – powiedział smutny, lecz pełen nadziei, że się zgodzę. Przełknęłam gule, która po jego słowach stworzyła się w moim gardle. 
-Nie będzie tak jak dawniej, bo ja się zmieniłam – odpowiedziałam spokojnie.
-Oprócz twoich soczewek, nie zmieniłaś się w ogóle – powiedział stanowczo, a ja odruchowo schyliłam głowę. Czemu jego obecność tak na mnie działała? Emocje, które we mnie wzbudzał oddziaływały na moje tęczówki zmieniając ich kolor. Czy świat jest sprawiedliwy? Nie wydaje mi się.
-Justin, ja naprawdę się zmieniłam – powiedziałam cicho.
-Usiądź tu – wskazał na miejsce obok siebie – Bo cię nie słysze.
Niepewnie wstałam i  przesiadłam się na sofę.
-Powtórz to co powiedziałaś – poprosił spokojnie. Miałam wrażenie, że muzyka grała coraz głośniej.
-Jestem inna niż byłam w Miami, Justin. Ja naprawdę się zmieniłam. Nie dasz rady tego ogarnąć, a co więcej zmienić. Przepraszam cię, ale …
-Nie. Vann błagam cię. Powiedz mi o tym wszystkim i obiecuje, że to zrozumiem, zaakceptuje i postaram się by wszystko wróciło do normy – chwycił jedną dłonią mój policzek i popatrzył głęboko w oczy – tylko wróć ze mną. Kocham cię i chce żebyś dała mi szanse. – zaczął się zbliżać zerkając na moje usta. W tej chwili nie wiedziałam czy tego chce. To było zbyt wiele. Z jednej strony wciąż coś do niego czułam, ale z drugiej…
Mój nowy świat był skomplikowany. Zbyt trudny do ogarnięcia. Nie mogłam. Tak bardzo było mi przykro. Zaczęłam się powoli odsuwać, lecz nagle usłyszałam głos, który spowodował, że odrzuciło mnie momentalnie do tyłu.
-Vann, co to ma znaczyć?- spojrzałam w lewo i zobaczyłam zszokowanego Jace’a.
-Ja ci to wszystko wytłumaczę- zaczęłam najbardziej desperackim tekstem na świecie.
-Jasne – prychnął- na pewno to tylko przypadek  i całujesz się z tym kolesiem tylko dla zabawy, co w sumie i tak jest paskudne.
-Kim ty jesteś i skąd znasz moją dziewczyne? – warknął Justin i wstał do blondyna.
-Twoją dziewczynę?- zacytowałam szatyna zaskoczona i wściekła. – Nie jestem już twoją dziewczyną, a ty – zwróciłam się do Jace’a- nie przesadzaj. Nic nie robiliśmy, więc się nie wściekaj!
-Właśnie widziałem to nic nie robienie – prychnął i dodał- W ogóle to zapomnij o wszystkim.  Zostań tu sobie z nim.
Zaczął się obracać , jednak zatrzymał się na dźwięk mojego głosu:
-Przestań! Nie zachowuj się tak. Wróce z tobą do Instytutu i ci wszystko wytłumaczę.
-Co? To raczej mi należą się wyjaśnienia. Kim on w ogóle jest? – krzyknął Justin. Zazdrość kipiała z niego z każdej możliwej strony.
-To mój nowy znajomy- odpowiedziałam szybko i wstałam do Jace’a.
-Znajomy? – prychnął blondyn – Spoko. Nasze uczucie to tylko znajomość? Dobrze. Wracaj sobie sama i zostaw mnie w spokoju! - Skończył i ruszył błyskawicznie do wyjścia.
-Jace czekaj- krzyknęłam, lecz tym razem nie zareagował i szedł dalej. Ruszyłam w jego kierunku. Przeskoczyłam barierki i zaczęłam się przeciskać przez tłum.
Wołałam dalej, ale blondyn się nie odwrócił. Był szybszy niż ja i zwinniejszy, więc po chwili zniknął mi z oczu. Stanęłam pośród tłumu rozglądając się dookoła.
-Cholera- zaklęłam pod nosem i postanowiłam wrócić do Justin’a. Przynajmniej jemu coś wytłumaczę. Nie jesteśmy blisko, ale musze mu wytłumaczyć co nie co, żeby mnie nie prześladował. Ruszyłam z powrotem i nagle zobaczyłam go stojącego na platformie, jakby na mnie czekał. Patrzyliśmy sobie przez chwile w oczy, po czym zaczęłam się szybciej przeciskać między ludźmi. Gdy już prawie się wydostałam, ktoś złapał mnie od tyłu i pociągnął, jednocześnie zakrywając mi usta. Chwile później poczułam pieczenie na karku. Starałam się wyrwać, ale nic to nie dało. Miałam niedowład nóg i po prostu leżałam na czyiś rekach.  Czułam, że opadam z sił. Cała energia i zapał jakby ze mnie uszły, pozostawiając jedynie bezsilność. Miałam wrażenie, że skończę jak te ofiary z filmów, gdy ktoś przykłada im gazę do usta, a te odpływają kompletnie. Moje powieki zaczęły opadać, a ciało zrobiło się bezwładne. Ktoś ciągnął mnie między ludźmi, a ja zasypiałam. Nie wiedziałam co się dzieje, a co gorsza nie mogłam nic zrobić.
****

Jace’s POV
Śledziłem Vann odkąd wyszła z Instytutu. Dziwne, że się nie zorientowała, gdy prawie potrąciła mnie jej taksówka. Mniejsza z tym. To co zobaczyłem w klubie nieźle mną wstrząsnęło. Stałem teraz pod Caelum wszystko kalkulując.  Nie wiem co to był za chłopak, ale widać było, że coś między nim a Vann  iskrzyło. Ona zaprzeczyła wszystkiego, ale nie jestem pewien czy była szczera. W końcu mogła powiedzieć gdzie idzie, a nie wymykać się.
Może to był jej chłopak, a może były. Chyba, że chciała z nim zerwać… W sumie zastanawiając się nad tym dłużej, ona nie tłumaczyła się jemu, tylko mnie. Pobiegła za mną, a nie została z nim… W ogóle gdzie ona jest? Biegła za mną… Patrzyłem na wejście cały czas, ale jej nie widziałem. Może wróciła do tego swojego chłoptasia.
Odwróciłem się na pięcie, żeby ruszyć na drugą stronę ulicy do metra, lecz nagle ktoś złapał mnie za ramię. 
-Co jest? – powiedziałem szybko i popatrzyłem zaskoczony na osobe przede mną. To chyba były jakieś żarty… - Czego chcesz?
-Ktoś porwał Vannesse – odpowiedział mi przerażony troche szatyn z ciemnymi brązowymi oczami.
-Co?- spytałem zdezorientowany.
-Nie będę się powtarzał – warknął chłopak i rozejrzał się na boki – Ktoś wciągnął ją do tłumu i zniknęła. Szukałem jej po całym klubie i jej nie znalazłem. Nie wiem kim jesteś, ale Vann cię zna, więc możesz coś wiedzieć. Nie mam pojęcia co się działo tutaj przez ostatni miesiąc, ale mam przeczucie, że ty tak.
Patrzyłem na niego wściekły. Nie wiem co on sobie myślał. Kim ja jestem? Ochroniarzem?
-Nie wiem co sobie teraz myślisz, ale się odwal – warknąłem – Nie obchodzi mnie co się stało. Nie żartuj sobie. Po prostu wyszła drugim wyjściem i nie zauważyłeś, albo jest jeszcze w środku. Tam jest mnóstwo ludzi, Vann na pewno gdzieś się tam kręci – powiedziałem znudzony. Co za idiota. Bo on jej nie znalazł to sobie ubzdurał, że ktoś ją porwał. Po prostu kretyn.
-Nie. Posłuchaj mnie! – teraz on brzmial na naprawdę wkurzonego, ale ja nic sobie z tego nie zrobiłem – Ona zniknęła. Nie ma w tym klubie drugiego wejścia, a zapewniam cie szukałem dokładnie. Ona została porwana. Nie wiem co cię z nią łączy, ale jeśli ci na niej zależy tak bardzo jak mnie, to mi pomożesz – patrzył na mnie wzrokiem mordercy. Brzmiał na prawde poważnie i chyba zaczynałem mu wierzyć. W takich sprawach się nie żartuje. Kto mógłby chcieć porwać Vann…
-Zauważyłem  jakiegoś chłopaka za nią, gdy widziałem ją ostatni raz. Był strasznie blady i miał białe włosy… - powiedział szatyn, ale mu przerwałem.
-Jest wiele ludzi tak wyglądających. Szczególnie w klubach – prychnąłem. Zignorowałem to co powiedział, ale nie dal za wygraną.
-On nie był taki jak inni ludzie w klubach.
-Co masz na myśli?- spytałem lekko zaciekawiony.
-Jego oczy- powiedział chłopak i wyglądał, jakby sobie teraz przypominał jak ten gość wyglądał- miał czarne oczy. Ale nie tęczówki… Jego oczy wyglądały, jak ślepia pająka. Całe czarne i błyszczące…
Gdy tylko skończył. W mojej głowie pojawiła się tylko jedna myśl: demon.
****





Jest kolejny. Dziękuje 1 osobie, która komentuje moje rozdziały <3 Smutno troche, że tylko 1 osoba, skoro jest tyle wyswietleń, ale no trudno. Rozumiem, że wam się nie chce...Eh... Rozdział jak zawsze pojawi się za półtora tygodnia.                                                                                                    Pozdrawiam Alex

1 komentarz:

  1. To od dziś 2 osoby komentują. Świetny rozdział.

    OdpowiedzUsuń