Zbliżała się dziewiętnasta, a ja siedziałam jak na
szpilkach. Nie byłam pewna, czy powinnam się z nim spotkać. Bardzo tęskniłam za
Justin’em, ale nie wiedziałam, czy po tym wszystkim to dobry pomysł.Czego mógł chcieć? Może w mieszkaniu zobaczył zmieniający się
kolor moich tęczówek, a to raczej nie jest normalne u ludzi. A jeśli powiedział o
tym komuś? Jeśli agenci FBI, policja
osaczyli klub i czekają tylko aż tam się zjawie i mnie zamknął. Oddadzą
do jakiegoś laboratorium, gdzie będą przeprowadzać na mnie eksperymenty.
Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym wszystkim. Głupota
ludzka i ciekawość nie znają granic.
Dziś popołudniu czytałam księgę run w
bibliotece. Znalazłam tam znak, który pozwoli mi zniknąć z oczu mundanee, czyli
ludzi. Jedyny problem był w tym, że nie miałam steli. Widziałam kilka w
bibliotece, ale były zamknięte w gablotach. Nie było najmniejszego cienia
szansy, że mi się uda jedną zabrać.
Chodziłam nerwowo po pokoju przez jakiś czas, gdy w koncu uznałam, że pora się
przebrać. Założyłam czarne krótkie spodenki wykonane ze skóry, szarą luźną bluzkę
z czarnymi wzorami, na to moją czarną kurtke ze skóry, a na nogi wysokie do
kolan szpilki w tym samym kolorze co reszta moich ubrań. Skoczyłam jeszcze do
łazienki, zrobić szybki makijaż. Powieki musnęłam czarnym cieniem, a oczom
zrobiłam obwódkę kredką, oczywiście również czarną. Przed wyjście spojrzałam jeszcze
na zegar, wskazujący w pół do dwudziestej. Odetchnęłam głęboko i po cichutku
wyszłam z pokoju. Kojarzyłam już droge do holu, więc szybko przemieszczałam się
korytarzami. Rozglądałam się dookoła, uważając by na nikogo nie wpaść. Seria
zbędnych pytań nie była mi teraz potrzebna do szczęścia.
Już miałam skręcać do
głównego holu, gdy usłyszałam głosy. Oby dwa należały do przeciwnej płci. Gdy
przysłuchiwałam się tonom zorientowałam się, że jeden głos należał do Alec’a,
ale drugi był mi zupełnie obcy. Chciałam wyjrzeć delikatnie zza rogu, lecz
usłyszałam podniesiony ton brata Isabelle i co raz głośniejsze kroki zbliżające
się w moją strone.
-Zniknij już stąd – krzyknął Alec na tyle blisko, że
zrozumiałam dokładnie. Szybko ukucnęłam chowając się za stolik z ozdobnymi
kwiatami. Modliłam się w myślach, żeby chłopak mnie nie zauważyła. Podziałało.
Brunet przeszedł obok, nie zwracając uwagi na mnie. Wyglądał na złego, a wręcz
wściekłego. Nie wiem o co kłócił się z tamtym, ale chyba nie doszli do
porozumienia.
Gdy Alec zniknął za zakrętem wstałam powoli i wyjrzałam
zza rogu tak jak zamierzałam chwile wcześniej. Nikogo tam nie było, więc
rzuciłam się biegiem w stronę drzwi. Czułam się, jakbym uciekała z jakiegoś
więzienia. Hodge dziś na porannej rozmowie przykazał, abym lepiej nie
wychodziła. Jednak nie był dość przekonujący. Wyglądało na to, że nie wiedział
nic na mój temat. Starał się zakryć swoje zdziwienie moimi przemianami,
zdolnościami i oczywiście krwiakiem na brzuchu. Na tej rozmowie ustaliliśmy
również, że siniak był na wysokości żołądka, jakby coś wypychało mnie tam od
środka i powodowało zewnętrzny obrzęk. Oczywiście tylko w czasie pełni, więc
miało to związek z moją likantropią. Hodge wytłumaczył mi, że wilkołakiem można
zostać przez ugryzienie lub przekazanie poprzez geny, czyli najłatwiej
tłumacząc, dziedzicznie. Jednak moja matka ani ojciec, z tego co wiem, nie
zamieniali się w wilki w czasie pełni, a ja nie zostałam ugryziona.
Wytłumaczenie było proste. Valentine zrobił postęp w swoich eksperymentach i
znalazł nowy sposób na przekazanie Likantropii. Pod koniec rozmowy Hodge
zawiadomił nas, że jedzie dowiedzieć się czegoś więcej o mojej mutacji, a mnie
odesłał do pokoju.
Teraz wymykałam się z Instytutu. Wyszłam już z budynku,
gdy nagle zauważyłam mężczyznę rysującego w powietrzu jakby ramę. Wiedziałam,
że już go gdzieś widziałam. Patrzyłam na niego, gdy stał odwrócony. i kreślił w powietrzu jakieś linie. Nagle
środek ramy wypełnił się granatowo-czarnym kolorem z małymi świecącymi
elementami przypominającymi gwiazdy, a mężczyzna przekręcił się w moją stronę i
zobaczyłam jego twarz. To był ten sam facet, który siedział na ławce z
Alec’iem, gdy wróciłyśmy wczoraj rano z Isabelle z mojego mieszkania.
Przyglądał mi się badawczo przez chwilę, po czym wkroczył w otchłań i zniknął
razem z nią. Patrzyłam jeszcze sekundę w tamtym kierunku, po czym ocknęłam się i ruszyłam do bramy obrośniętej przez
gołe winorośle. Wsiadłam w jedną z taksówek przejeżdżających ulicą. Siedząc już w pojeździe zaczęłam się
zastanawiać czy nikt mnie nie zauważył. Może ten mężczyzna, który rozmawiał z
Alec’iem zawiadomi kogoś z Instytutu. W sumie gdyby się tak głębiej zastanowić
to chyba nic by się nie stało. Zaczęliby mnie szukać i znaleźli w klubie. Troche
pytań, zapewne w szczególności od Izzy i skończyłoby się na małym pouczeniu.
Nagle taksówka zatrzymała się, a ja wyjrzałam przez szybę.
Staliśmy przed klubem, a wielki neon z napisem ,,Caelum” oblewał niebieska
poświatą jego okolice. Zapłaciłam i wyszłam z auta, które po krótkiej chwili
odjechało. Podeszłam do napakowanego faceta stojącego przy barierkach i
wpuszczającego do środka klubu. Popatrzył na mnie, mrużąc oczy po czym
przepuścił mnie, pozwalając przejść. Powoli wkroczyłam do wnętrza klubu,
uważając by nie upaść. Te buty na sto procent należały do Isabelle, ledwo
utrzymywałam się w nich na nierównej podłodze korytarza. Podążałam w głąb
korytarza, a muzyka grała coraz głośniej. Gdy skręciłam ostatni raz w prawo,
moim oczom ukazała się wielka sala z tłumem tańczących ludzi w centrum. Ściany były granatowe, lecz ostre jasne
światła i białe umeblowanie sprawiały, że wszystko wydawało się być jaśniejsze.
Zaraz po lewej stronie stał długi bar, z kolorowymi drinkami na blacie. Dalej
znajdowała się platforma, zapewne służąca jako pokój VIP gdyż była odgrodzona
barierkami i po części zakryta zasłoną z lampek przypominającą tą z klubu
Panedemonium. Po drugiej stronie sali stały stoliki z krzesłami które i tak
były prawie puste. Większość osób skumulowała się w centrum pomieszczenia na
parkiecie, tańcząc dziko w rytmie szybkiej muzyki.
Westchnęłam ciężko,
patrząc na tych wszystkich ludzi. To było życie Justin’a. uwielbiał zatłoczone
kluby z dobra muzyką. Najgorsze było znalezienie go, pośród takiej ilości
ludzi. Zaczęłam się rozglądać dookoła, próbując wyłapać jego postać w tłumie.
Wciąż szukając, ruszyłam bokiem sali w stronę baru. Gdy dotarłam do wolnego
krzesła, usiadłam na nim i odwróciłam się w stronę barmana.
-Coś podać pięknej pani? – zapytał mnie młody mężczyzna za
lada, uśmiechając się zachęcająco.
-Nie. Na razie nic mi nie trzeba – odparłam pewnie i
chciałam się z powrotem odwrócić, lecz głos barmana mnie powstrzymał:
-Czemu taka ładna dziewczyna jest tu sama?
-A kto powiedział, że jestem tu sama – odpowiedziałam
bezczelnie i już chciałam kontynuować, ale ktoś złapał mnie za ramie.
Spojrzałam w bok i rozpoznałam ochroniarza Justina.
-Pan Bieber zaprasza do stolika - po tych słowach skinął w
strone platformy. Skierowałam tam swój wzrok i zauważyłam szatyna o
czekoladowych oczach siedzącego na kanapie z białej skóry. Zsunęłam się z
krzesła barowego i ruszyłam za ochroniarzem. Po krótkiej chwili znaleźliśmy się
na podeście.
Moshe, bo tak nazywał się ten ochroniarz, rozczepił
barierkę i przepuścił mnie. Cały czas miałam wzrok wbity w podłogę.
-Vannessa? -głos Justin’a, wyrwał mnie jakby z transu i
spowodował, że spojrzałam w górę. Nasze oczy się spotkały i przyglądaliśmy się
sobie w ciszy. Jedynie w tle brzmiała dość głośna muzyka.
-Uu… Usiądź – zająknął się Justin i wskazał na miejsce obok
siebie na sofie. Ja jednak zdecydowałam się na fotel stojący na prawo od
kanapy. Gdy usiadłam szatyn zrobił to samo, zbliżając się do mnie, by lepiej nam
się rozmawiało. Siedzieliśmy w niezręcznej ciszy nie patrząc na siebie.
-Miałeś jakąś sprawę, więc jestem – spojrzałam w końcu na
niego.
-Tak, ale najpierw chcę cię zapytać, jak się trzymasz?-
odpowiedział i popatrzył na mnie czule.
-Jest lepiej niż było – odparłam krótko bez emocji. Justin
nie odezwał się i odwrócił wzrok. Oblizałam spierzchnięte usta i pomasowałam
dłońmi uda. Milczeliśmy jeszcze przez chwilę, gdy nagle szatyn się odezwał,
ujmując jednocześnie moją dłoń:
-Przepraszam. Wiem, że zawaliłem , ale nie potrafię znowu
normalnie żyć bez ciebie – mówił desperacko i patrzył na mnie z bólem w oczach.
-Justin… - zaczęłam, ale chłopak mi przerwał:
-Minęło już tyle czasu, a ja wciąż o tobie myśle i szukam.
Każdego dnia żałuje tego co zrobiłem i chce ci to wszystko wynagrodzić. Proszę
wróć ze mną i bedzie jak dawniej … - tym razem ja musiałam mu przerwać:
-Nie będzie jak dawniej Justin – zaczęłam poważnie.
-Czemu? – spytał z desperacją w głosie – Wszystko będzie
jak dawniej. Będziemy mieszkać w Miami, uczyć się w jednej szkole, będziesz
przyjaźnić się z Chanel i Arianną, a najważniejsze znowu będziemy razem. – powiedział
smutny, lecz pełen nadziei, że się zgodzę. Przełknęłam gule, która po jego słowach stworzyła się w moim gardle.
-Nie będzie tak jak dawniej, bo ja się zmieniłam –
odpowiedziałam spokojnie.
-Oprócz twoich soczewek, nie zmieniłaś się w ogóle –
powiedział stanowczo, a ja odruchowo schyliłam głowę. Czemu jego obecność tak
na mnie działała? Emocje, które we mnie wzbudzał oddziaływały na moje tęczówki
zmieniając ich kolor. Czy świat jest sprawiedliwy? Nie wydaje mi się.
-Justin, ja naprawdę się zmieniłam – powiedziałam cicho.
-Usiądź tu – wskazał na miejsce obok siebie – Bo cię nie
słysze.
Niepewnie wstałam i
przesiadłam się na sofę.
-Powtórz to co powiedziałaś – poprosił spokojnie. Miałam
wrażenie, że muzyka grała coraz głośniej.
-Jestem inna niż byłam w Miami, Justin. Ja naprawdę się
zmieniłam. Nie dasz rady tego ogarnąć, a co więcej zmienić. Przepraszam cię,
ale …
-Nie. Vann błagam cię. Powiedz mi o tym wszystkim i
obiecuje, że to zrozumiem, zaakceptuje i postaram się by wszystko wróciło do
normy – chwycił jedną dłonią mój policzek i popatrzył głęboko w oczy – tylko
wróć ze mną. Kocham cię i chce żebyś dała mi szanse. – zaczął się zbliżać
zerkając na moje usta. W tej chwili nie wiedziałam czy tego chce. To było zbyt
wiele. Z jednej strony wciąż coś do niego czułam, ale z drugiej…
Mój nowy świat był skomplikowany. Zbyt trudny do
ogarnięcia. Nie mogłam. Tak bardzo było mi przykro. Zaczęłam
się powoli odsuwać, lecz nagle usłyszałam głos, który spowodował, że odrzuciło
mnie momentalnie do tyłu.
-Vann, co to ma znaczyć?- spojrzałam w lewo i zobaczyłam zszokowanego Jace’a.
-Ja ci to wszystko wytłumaczę- zaczęłam najbardziej
desperackim tekstem na świecie.
-Jasne – prychnął- na pewno to tylko przypadek i całujesz się z tym kolesiem tylko dla zabawy, co w sumie i tak jest paskudne.
-Kim ty jesteś i skąd znasz moją dziewczyne? – warknął
Justin i wstał do blondyna.
-Twoją dziewczynę?- zacytowałam szatyna zaskoczona i
wściekła. – Nie jestem już twoją dziewczyną, a ty – zwróciłam się do Jace’a-
nie przesadzaj. Nic nie robiliśmy, więc się nie wściekaj!
-Właśnie widziałem to nic nie robienie – prychnął i dodał-
W ogóle to zapomnij o wszystkim. Zostań
tu sobie z nim.
Zaczął się obracać , jednak zatrzymał się na dźwięk mojego
głosu:
-Przestań! Nie zachowuj się tak. Wróce z tobą do Instytutu
i ci wszystko wytłumaczę.
-Co? To raczej mi należą się wyjaśnienia. Kim on w ogóle
jest? – krzyknął Justin. Zazdrość kipiała z niego z każdej możliwej strony.
-To mój nowy znajomy- odpowiedziałam szybko i wstałam do
Jace’a.
-Znajomy? – prychnął blondyn – Spoko. Nasze uczucie to
tylko znajomość? Dobrze. Wracaj sobie sama i zostaw mnie w spokoju! - Skończył i
ruszył błyskawicznie do wyjścia.
-Jace czekaj- krzyknęłam, lecz tym razem nie zareagował i
szedł dalej. Ruszyłam w jego kierunku. Przeskoczyłam barierki i zaczęłam się
przeciskać przez tłum.
Wołałam dalej, ale blondyn się nie odwrócił. Był szybszy
niż ja i zwinniejszy, więc po chwili zniknął mi z oczu. Stanęłam pośród tłumu
rozglądając się dookoła.
-Cholera- zaklęłam pod nosem i postanowiłam wrócić do
Justin’a. Przynajmniej jemu coś wytłumaczę. Nie jesteśmy blisko, ale musze mu
wytłumaczyć co nie co, żeby mnie nie prześladował. Ruszyłam z powrotem i nagle
zobaczyłam go stojącego na platformie, jakby na mnie czekał. Patrzyliśmy sobie
przez chwile w oczy, po czym zaczęłam się szybciej przeciskać między ludźmi.
Gdy już prawie się wydostałam, ktoś złapał mnie od tyłu i pociągnął,
jednocześnie zakrywając mi usta. Chwile później poczułam pieczenie na karku.
Starałam się wyrwać, ale nic to nie dało. Miałam niedowład nóg i po prostu leżałam na czyiś rekach. Czułam, że opadam z sił. Cała
energia i zapał jakby ze mnie uszły, pozostawiając jedynie bezsilność. Miałam wrażenie, że skończę jak te ofiary z filmów, gdy ktoś przykłada im gazę do usta, a te odpływają
kompletnie. Moje powieki zaczęły opadać, a ciało zrobiło się bezwładne. Ktoś
ciągnął mnie między ludźmi, a ja zasypiałam. Nie wiedziałam co się dzieje, a co
gorsza nie mogłam nic zrobić.
****
Jace’s POV
Śledziłem Vann odkąd wyszła z Instytutu. Dziwne, że się
nie zorientowała, gdy prawie potrąciła mnie jej taksówka. Mniejsza z tym. To co
zobaczyłem w klubie nieźle mną wstrząsnęło. Stałem teraz pod Caelum wszystko
kalkulując. Nie wiem co to był za chłopak,
ale widać było, że coś między nim a Vann
iskrzyło. Ona zaprzeczyła wszystkiego, ale nie jestem pewien czy była
szczera. W końcu mogła powiedzieć gdzie idzie, a nie wymykać się.
Może to był jej chłopak, a może były. Chyba, że chciała z
nim zerwać… W sumie zastanawiając się nad tym dłużej, ona nie tłumaczyła się
jemu, tylko mnie. Pobiegła za mną, a nie została z nim… W ogóle gdzie ona jest?
Biegła za mną… Patrzyłem na wejście cały czas, ale jej nie widziałem. Może
wróciła do tego swojego chłoptasia.
Odwróciłem się na pięcie, żeby ruszyć na drugą stronę
ulicy do metra, lecz nagle ktoś złapał mnie za ramię.
-Co jest? – powiedziałem szybko i popatrzyłem zaskoczony
na osobe przede mną. To chyba były jakieś żarty… - Czego chcesz?
-Ktoś porwał Vannesse – odpowiedział mi przerażony troche
szatyn z ciemnymi brązowymi oczami.
-Co?- spytałem zdezorientowany.
-Nie będę się powtarzał – warknął chłopak i rozejrzał się
na boki – Ktoś wciągnął ją do tłumu i zniknęła. Szukałem jej po całym klubie i
jej nie znalazłem. Nie wiem kim jesteś, ale Vann cię zna, więc możesz coś
wiedzieć. Nie mam pojęcia co się działo tutaj przez ostatni miesiąc, ale mam
przeczucie, że ty tak.
Patrzyłem na niego wściekły. Nie wiem co on sobie myślał.
Kim ja jestem? Ochroniarzem?
-Nie wiem co sobie teraz myślisz, ale się odwal –
warknąłem – Nie obchodzi mnie co się stało. Nie żartuj sobie. Po prostu wyszła
drugim wyjściem i nie zauważyłeś, albo jest jeszcze w środku. Tam jest mnóstwo
ludzi, Vann na pewno gdzieś się tam kręci – powiedziałem znudzony. Co za
idiota. Bo on jej nie znalazł to sobie ubzdurał, że ktoś ją porwał. Po prostu
kretyn.
-Nie. Posłuchaj mnie! – teraz on brzmial na naprawdę
wkurzonego, ale ja nic sobie z tego nie zrobiłem – Ona zniknęła. Nie ma w tym
klubie drugiego wejścia, a zapewniam cie szukałem dokładnie. Ona została
porwana. Nie wiem co cię z nią łączy, ale jeśli ci na niej zależy tak bardzo
jak mnie, to mi pomożesz – patrzył na mnie wzrokiem mordercy. Brzmiał na prawde
poważnie i chyba zaczynałem mu wierzyć. W takich sprawach się nie żartuje. Kto
mógłby chcieć porwać Vann…
-Zauważyłem
jakiegoś chłopaka za nią, gdy widziałem ją ostatni raz. Był strasznie
blady i miał białe włosy… - powiedział szatyn, ale mu przerwałem.
-Jest wiele ludzi tak wyglądających. Szczególnie w klubach
– prychnąłem. Zignorowałem to co powiedział, ale nie dal za wygraną.
-On nie był taki jak inni ludzie w klubach.
-Co masz na myśli?- spytałem lekko zaciekawiony.
-Jego oczy- powiedział chłopak i wyglądał, jakby sobie
teraz przypominał jak ten gość wyglądał- miał czarne oczy. Ale nie tęczówki… Jego
oczy wyglądały, jak ślepia pająka. Całe czarne i błyszczące…
Gdy tylko skończył. W mojej głowie pojawiła się tylko
jedna myśl: demon.
****
Jest kolejny. Dziękuje 1 osobie, która komentuje moje rozdziały <3 Smutno troche, że tylko 1 osoba, skoro jest tyle wyswietleń, ale no trudno. Rozumiem, że wam się nie chce...Eh... Rozdział jak zawsze pojawi się za półtora tygodnia. Pozdrawiam Alex
To od dziś 2 osoby komentują. Świetny rozdział.
OdpowiedzUsuń