2.10.2014

Rozdział 14 part II




Vannessa’s POV
Obudziłam się na miękkim łóżku. Całe ciało miałam zesztywniałe i obolałe. Podniosłam się powoli, siadając na puszystym materacu i rozglądając się na boki. Byłam zaskoczona widokiem. Znajdowałam się w ślicznej zielono-złotej sypialni, urządzonej w starym stylu, jednak z elementami nowoczesnymi. Meble były z wylakierowanego drewna tak samo jak drzwi. Pokój przypominał trochę wyglądem pomieszczenia z Instytutu, ale tutaj miałam wrażenie, że wszystko było większe.
Gdy podziwiałam wystrój, drzwi otworzyły się i stanął w nich Justin.
-Jak się czujesz?- spytał, dziwnie nienaturalnym głosem, po czym ruszył w moim kierunku, nim zdążyłam odpowiedzieć.
-Obolała. – odpowiedziałam bez namysłu i zaczęłam masować zesztywniałe nadgarstki.- Ktoś mnie porwał – odparłam myśląc na głos. Coś było nie tak. Skoro mnie porwano, co u diabła robił tu Justin? Chyba, że to…
-Nad czym tak myślisz? – spytał stając przed moim łóżkiem.
-Sama nie wiem – powiedziałam wciąż skołowana- Co ty tu robisz?
-Ciii…- uciszył mnie, przykładając palec wskazujący do moich ust, a po chwili  go zdjął.
-Ale… - zaczęłam, jednak znów nałożył palec na moje wargi – Justin daj mi…
Gdy nie mógł mnie powstrzymać od mówienia, wbił się w moje usta zachłannie. Oddałam się chwili, ponieważ tak dawno nie czułam jego ust na moich.
Nagle poczułam ukłucie na brzuchu. Oderwałam się od szatyna i spojrzałam w dół. Na białej bluzce, którą miałam na sobie pojawiła się czerwona plama krwi. W moim brzuchu tkwił nóż, pchnięty przez Justin’a. Spojrzałam na mojego byłego chłopaka, który uśmiechnął się złowieszczo i zaczął się rozmazywać. Nie wiem czy to dlaczego, że płakałam, czy traciłam przytomność. Przetarłam twarz dłonią, ale była sucha gdy odsunęłam ją od policzka.
-Co się tu dzieje? Justin… - jęknęłam opadając bezsilnie na łóżko. Zacisnęłam powieki, po czym szybko otworzyłam je i rozejrzałam się. Przede mną nie stał już Justin, tylko ktoś kogo nienawidziłam z całego serca. Patrzyłam na Valentine’a uśmiechającego się złowieszczo z zakrwawionym nożem w dłoni. Zaczęłam krzyczeć…
 ****

Obudziłam się cała mokra i przestraszona. Od razu chwyciłam się za brzuch, sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Na szczęście nic się nie stało, a to był tylko koszmar. Spojrzałam w górę i zastygłam. Znajdowałam się w tym samym pokoju co w moim śnie. Poderwałam się szybko z łóżka i spojrzałam na mój strój. Miałam na sobie to samo, co wieczorem w klubie, a nie to co w koszmarze. Oddychałam ciężko, próbując się uspokoić i ogarnąć całą sytuacje, gdy nagle drzwi zaczęły się otwierać. Spanikowana podbiegłam do nich i kopnęłam w nie z całej siły, zapobiegając ich uchylaniu.  Usłyszałam przekleństwo z drugiej strony, lecz nie był to głos ani Justin’a, ani Valentine’a. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazał się Sebastian, masujący swój nos.
-Co to było do cholery? – zapytał niewyraźnie, wciąż trzymając dłoń na twarzy.
-Przepraszam, myślałam, że jesteś… Zaraz, zaraz… Skoro ty tu jesteś to co ja tu robie?- spytałam powoli. Wszystko zaczęło się układać. To Sebastian mnie porwał i zabrał…- Gdzie w ogóle jestem?
-Uspokój się. Jesteś w naszym nowym domu.
 -Czemu?  - mój głos nabrał ostrego wyrazu. Byłam wściekła, bo wiedziałam, że skoro on tu jest to jego ojciec również. Jednak czemu akurat teraz postanowili mnie porwać?
-A czemu ty uciekłaś? – zmienił szybko temat.
-Bo mnie truliście?! Moje  życie to teraz jakiś koszmar i to jest wasza wina!- krzyknęłam, dając upust emocją.
-Po pierwsze to nie ja tylko mój ojciec- powiedział stanowczo i założył ręce na piersi. – A po drugie, na pewno nie jest tak źle jak mówisz.
-Tak? To patrz- zamknęłam oczy i zaczęłam myśleć o rzeczach, które mnie wkurzają najbardziej na świecie. W sumie wystarczyło, że wyobraziłam sobie Valentine’a, który każe mi wypić to świństwo z kielicha, jakiś czas temu. Gdy otworzyłam je z powrotem, dostrzegłam reakcje Sebastiana  na mój wygląd. Był wyraźnie zaskoczony.
-Twoje oczy…- zaczął ale nie skończył.
-Tak. Są czerwone i to twoja… Znaczy twojego ojca wina! Na tobie takich eksperymentów najwyraźniej nie robił? – spytałam z wrednym wyrazem twarzy.
-Ale to chyba nie jest groźne? – zignorował moje pytanie i odpowiedział tym samym.
-To nie. Ani żadna inna zmiana barwy moich tęczówek, za to pełnia jest groźna. Wręcz bolesna.-
Sebastian oblizał wargi i spuścił głowę.
-Teraz odpowiedz mi na moje poprzednie pytanie. Co ja tu robie?- zażądałam i przeniosłam ciężar ciała na jedną noge.
-Nie ja ci będę to tłumaczył- powiedział spokojnie i ruszył momentalnie w moją strone. Odruchowo cofnęłam się w tył o kilka kroków i znalazłam się z powrotem w pokoju.
-Tam,- wskazał na zasuwane drzwi- masz rzeczy na przebranie. Wybierz coś i bądź gotowa za 15 minut.- Powiedział i zaczął się obracać. Mój głos jednak go zatrzymał:
-A co jeśli tego nie zrobię?
-Cały dzień będziesz siedzieć w tych ciuchach co masz na sobie – powiedział obojętnie. Patrzyłam na niego na tyle długo by odczytać jego myśli.
,,Jeśli ojcu się nie spodoba, sam ją przebierze” powiedział i zaśmiał się do tego.  Chyba przestane czytać jego myśli, po przyprawiają mnie o dreszcze.
Bez słowa ruszyłam do wyznaczonych drzwi. Gdy je otworzyłam zdziwiłam się lekko zawartością. Była to garderoba, ładna ,  przytulna i dobrze urządzona. Po jednej stronie wisiały ubrania w odcieniach od białego przez szary, niebieski, zielony do czarnego. Po środku była półka na buty, lecz zapełniona tylko trzema czarnymi parami. Z lewej strony znajdowało się kilka dużych szafek. Z ciekawości otworzyłam jedną. Miała wyznaczone miejsca na różne rodzaje broni, lecz była pusta. Sprawdziłam pozostałe i tak jak myślałam, one również były bez zawartości. Zaskoczona i trochę zrezygnowana, zaczęłam szukać jakiś ciuchów. Większość to były sukienki, spódnice i bluzki z falbanami, które zupełnie nie pasowały do mojego stylu. W końcu znalazłam dość krótką spodniczkę i luźną bluzkę z długim rękawem w kolorze granatu. Przebrałam się szybko, a przynajmniej we własnym ,,błyskawicznym” tempie. Gdy wyszłam z garderoby Sebastian już na mnie czekał.
-Te dodatkowe 5 minut, można ci chyba wybaczyć- powiedział z nikłym uśmiechem. – Chodź. Długo spałaś, więc mamy mało czasu.
-Jak to spałam?- spytałam, jednocześnie ruszając za nim do drzwi i dalej na korytarz. Przeszliśmy kawałek do schodów, lecz nie dostałam w tym czasie odpowiedzi. Gdy już znaleźliśmy się za dole usłyszałam głos:
-Vannessa! Jak miło cie widzieć.
-Nie powiem ,,wzajemnie” Morgenstern – warknęłam, widząc mężczyznę siedzącego przy stole w centrum salonu. To był naprawdę ładny dom. Rozejrzałam się dookoła, próbując dostrzec jak najwięcej szczegółów. Przytulny salon połączony z jadalnią, kuchnia oddzielona rozsuwanymi drzwiami , a wszystko zachowane w skromnym, lecz wyrazistym stylu, który zabrał mi dech w piersiach. Jednak im dłużej znajdowałam w tym domu, tym coraz większe miałam wrażenie, że już tu kiedyś byłam. Wiecie to takie déjà vu, tylko że naprawdę silne. Czułam się jak u siebie, jakbym znała każdy pokój, każdy zakamarek, każdą skrytkę, każdy najmniejszy szczegół tego miejsca.  
-Ktoś na ciebie czeka w moim gabinecie- zakomunikował spokojnie, jakby nie słyszał moich poprzednich niezbyt miłych słów. Potem zwrócił się do Sebastiana – Sprawdziłeś ją?
-Nie ma nic ostrego, tępego, czy zagrażającego życiu – westchnął chłopak i rzucił się na kanapę, stojącą koło schodów.
-Nie sądzisz, że własnymi rękoma, też mogę komuś coś zrobić? – spytałam złośliwie.
-Masz racje- przyznał Valentine- Ale ja nie mogę z tobą iść i cie pilnować. Nasz gość prosił o prywatną rozmowę.
-Za wszelkie uszczerbki na zdrowiu twojego ,,gościa”- zrobiłam cudzysłów palcami- nie odpowiadam- prychnęłam i założyłam ręce na piersi.
-O to nie musisz się martwić- odparł ze sztucznym uśmiechem Morgenstern. Popatrzyłam na niego trochę zaniepokojona, po czym ruszyłam do gabinetu. Nie miałam pojęcia, skąd wiem gdzie iść, ale wydawało mi się, że podążam w kierunku właściwych drzwi. Przechodząc niedaleko Valentin’a zauważyłam dziwny uśmiech na jego twarzy. Nie miałam czasu, by próbować przeczytać jego myśli. Jeszcze tego nie rozpracowałam do końca. Potrzebowałam całkiem sporo czasu, żeby wgłębić się w czyjś umysł, jakkolwiek to brzmi.Więc w tym przypadku bawienie się w medium musiałam sobie odpuścić.
Gdy tylko przekroczyłam prób gabinetu, Valentine zamknął drzwi na klucz. Nie mogłam się wydostać. Znajdowałam się w jednym pomieszczeniu z kimś kogo w ogóle nie znałam, w miejscu, o którym widziałam wszystko i bez określonego celu.
,,Cudownie” westchnęłam w myślach. Już po kilku krokach w głąb pomieszczenia, zauważyłam zakapturzoną postać w czarnej pelerynie, stojącą tyłem w drugim końcu gabinetu. Ponownie ruszyłam na przód  w jej strone, lecz zatrzymałam się gwałtownie gdy podłoga pod moimi stopami zaskrzypiała przeraźliwie. Postać powoli się odwróciła, ukazując swoją twarz. Patrzyłam właśnie na najdziwniejszą postać w moim życiu. No może prócz dżina z knajpy w której byłam z Isabelle. Gdy ruszył w moją stronę mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Wyglądał jak normalny mężczyzna, prócz kilku ,,małych” szczegółów. Po pierwsze jego skóra była czarna, a oczy puste jak ciemna otchłań. Długie włosy, spływały mu na matową zbroje, które była w tym samym kolorze co jego skóra. Wyglądał mrocznie, sunąc po podłodze nie wydając  najcichszego dźwięku.
-To ty jesteś tą mutantką- stwierdził zatrzymując się parę metrów ode mnie. Jego głos był szorstki i nieprzyjemny. Miałam wrażenie, że każdy ton rani moje uszy. – Nie spodziewałem się kogoś, takiego…
-Ciekawe – powiedziałam z ironią – Ja nie spodziewałam się, że mnie porwą i postawią przed jakimś czarnym dziwadłem.
-Zważaj na słowa! – odparł oschle – Nie obchodzi mnie jak się tu znalazłaś. Chcę wiedzieć co potrafisz. Czy jesteś wystarczająco… - zamyślił się na chwile, jakby szukał odpowiedniego słowa- dobra?
-Niby do czego? – prychnęłam, na co usłyszałam przerażający śmiech. Krótki, lecz wybrzmiał w całym pomieszczeniu i spowodował gęsią skórkę na moim ciele.
-Do stania się zagładą Nocnych Łowców i ludzi, moja droga.
Wzdrygnęłam się na jego słowa i zaczęłam nerwowo rozglądać się na boki. Chciałam uciec. Ten gość miał coś z głową i nie mogłam tu zostać. Desperacko szukałam wzrokiem wyjścia, lecz nic nie znalazłam. Byłam w pułapce.
Nagle znikąd postać pojawiła się przede mną, chwytając mnie jednocześnie za gardło tak mocno, że zaczęłam się dusić. Uniósł mnie nad ziemię, po czym cisnął o podłogę. Upadłam z hukiem, uderzając o twardą posadzkę. Odczuwałam przerażający ból na całym ciele, lecz przede wszystkim na szyi. Już widziałam te czerwone pasy na moim gardle, odwzorowujące odcisk ręki istoty.
-Jesteś słaba- wycedził przez zęby.
-A ty okrutny. Co to  miało być do cholery – powiedziałam ledwo odzyskując oddech. – Kim ty niby jesteś? I czego ode mnie chcesz?
-Jestem Argon, Wielki Demon Zagłady – odparł dumnie – Syn Lilith, matki Czarodziejów i Demonów. Zabity przez Nocnych Łowców i wskrzeszony przez matkę. Nic mi po niej nie zostało, prócz jej krwi, płynącej moich żyłach, która czyni mnie demonem.  Zabili ją Nocni Łowcy.
-Jak to cię wskrzesiła? – przerwałam mu zdziwiona i przerażona jednocześnie , lecz Argon nie zwrócił na to uwagi i kontynuował swój monolog:
-Jesteś słaba, właśnie przez ich krew. Wyczuwam ją.  Tak samo jak krew wilkołaka i wampira. W twoich żyłach płyną wszystkie trzy, ale to ta pierwsza czyni cię tak słabą.
-Naprawdę tak sądzisz? Powiedziałeś, że to właśnie Nocni Łowcy cię zabili. – powiedziałam i zmrużyłam oczy. Musiałam wyglądać na nieugiętą, przynajmniej to mi zostało.
-Wtedy byłem młodym demonem. Wskrzeszenie dało mi silę na tyle wielką, by odegrać się na wszystkich Nocnych Łowcach.
-Nie dasz rady – wysyczałam – zabiją cię tak jak ostatnio i nic na to nie poradzisz! Nie ma twojej Lilith i nie wstaniesz z martwych.
-Rzeczywiście – zaczął spokojnie. Zbyt spokojnie – Sam nie dam rady, ale z tobą mi się to uda – uśmiechnął się paskudnie. Strach, który we mnie narastał, w tej chwili eksplodował i rozszedł się po moim ciele. –Nigdy ci nie pomogę – powiedziałam słabo, lecz stanowczo. Przynajmniej starałam się tak brzmieć.
-Jeszcze zmienisz zdanie – odparł pewnie- A gdy staniesz się silniejsza, wrócę tu po ciebie! – po tych słowach rozpłynął się z wielkiej chmurze czarnego błyszczącego pyłu. 




I jest kolejny :) Jestem chora, więc często pisze :) mam nadzieje, że wszystkim się podoba :) Jak myślicie, gdzie jest Vann? I co pamięta z tego miejsca ? :) Dowiedziecie się tego już za tydzień.  Jakieś pytania prosze pisać w komentarzach ;0

2 komentarze:

  1. Heh, świetni rozdział. Mam pewne domysły co do miejsca pobytu Vann, ale nie jestem pewna. Czekam na CD

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. To jest świetne

    OdpowiedzUsuń