Vannessa’s POV
Obudziłam się na
miękkim łóżku. Całe ciało miałam zesztywniałe i obolałe. Podniosłam się powoli,
siadając na puszystym materacu i rozglądając się na boki. Byłam zaskoczona
widokiem. Znajdowałam się w ślicznej zielono-złotej sypialni, urządzonej w
starym stylu, jednak z elementami nowoczesnymi. Meble były z wylakierowanego
drewna tak samo jak drzwi. Pokój przypominał trochę wyglądem pomieszczenia z
Instytutu, ale tutaj miałam wrażenie, że wszystko było większe.
Gdy podziwiałam
wystrój, drzwi otworzyły się i stanął w nich Justin.
-Jak się czujesz?-
spytał, dziwnie nienaturalnym głosem, po czym ruszył w moim kierunku, nim
zdążyłam odpowiedzieć.
-Obolała. –
odpowiedziałam bez namysłu i zaczęłam masować zesztywniałe nadgarstki.- Ktoś
mnie porwał – odparłam myśląc na głos. Coś było nie tak. Skoro mnie porwano, co
u diabła robił tu Justin? Chyba, że to…
-Nad czym tak
myślisz? – spytał stając przed moim łóżkiem.
-Sama nie wiem –
powiedziałam wciąż skołowana- Co ty tu robisz?
-Ciii…- uciszył
mnie, przykładając palec wskazujący do moich ust, a po chwili go zdjął.
-Ale… - zaczęłam,
jednak znów nałożył palec na moje wargi – Justin daj mi…
Gdy nie mógł mnie
powstrzymać od mówienia, wbił się w moje usta zachłannie. Oddałam się chwili,
ponieważ tak dawno nie czułam jego ust na moich.
Nagle poczułam
ukłucie na brzuchu. Oderwałam się od szatyna i spojrzałam w dół. Na białej
bluzce, którą miałam na sobie pojawiła się czerwona plama krwi. W moim brzuchu
tkwił nóż, pchnięty przez Justin’a. Spojrzałam na mojego byłego chłopaka, który
uśmiechnął się złowieszczo i zaczął się rozmazywać. Nie wiem czy to dlaczego,
że płakałam, czy traciłam przytomność. Przetarłam twarz dłonią, ale była sucha
gdy odsunęłam ją od policzka.
-Co się tu dzieje?
Justin… - jęknęłam opadając bezsilnie na łóżko. Zacisnęłam powieki, po czym
szybko otworzyłam je i rozejrzałam się. Przede mną nie stał już Justin, tylko
ktoś kogo nienawidziłam z całego serca. Patrzyłam na Valentine’a uśmiechającego
się złowieszczo z zakrwawionym nożem w dłoni. Zaczęłam krzyczeć…
****
Obudziłam się cała mokra i przestraszona. Od razu
chwyciłam się za brzuch, sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Na szczęście
nic się nie stało, a to był tylko koszmar. Spojrzałam w górę i zastygłam.
Znajdowałam się w tym samym pokoju co w moim śnie. Poderwałam się szybko z
łóżka i spojrzałam na mój strój. Miałam na sobie to samo, co wieczorem w
klubie, a nie to co w koszmarze. Oddychałam ciężko, próbując się uspokoić i
ogarnąć całą sytuacje, gdy nagle drzwi zaczęły się otwierać. Spanikowana
podbiegłam do nich i kopnęłam w nie z całej siły, zapobiegając ich uchylaniu. Usłyszałam przekleństwo z drugiej strony, lecz
nie był to głos ani Justin’a, ani Valentine’a. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam
drzwi. Moim oczom ukazał się Sebastian, masujący swój nos.
-Co to było do cholery? – zapytał niewyraźnie, wciąż
trzymając dłoń na twarzy.
-Przepraszam, myślałam, że jesteś… Zaraz, zaraz… Skoro ty
tu jesteś to co ja tu robie?- spytałam powoli. Wszystko zaczęło się układać. To
Sebastian mnie porwał i zabrał…- Gdzie w ogóle jestem?
-Uspokój się. Jesteś w naszym nowym domu.
-Czemu? - mój głos nabrał ostrego wyrazu. Byłam
wściekła, bo wiedziałam, że skoro on tu jest to jego ojciec również. Jednak
czemu akurat teraz postanowili mnie porwać?
-A czemu ty uciekłaś? – zmienił szybko temat.
-Bo mnie truliście?! Moje życie to teraz jakiś koszmar i to jest wasza
wina!- krzyknęłam, dając upust emocją.
-Po pierwsze to nie ja tylko mój ojciec- powiedział
stanowczo i założył ręce na piersi. – A po drugie, na pewno nie jest tak źle
jak mówisz.
-Tak? To patrz- zamknęłam oczy i zaczęłam myśleć o
rzeczach, które mnie wkurzają najbardziej na świecie. W sumie wystarczyło, że
wyobraziłam sobie Valentine’a, który każe mi wypić to świństwo z kielicha,
jakiś czas temu. Gdy otworzyłam je z powrotem, dostrzegłam reakcje
Sebastiana na mój wygląd. Był wyraźnie
zaskoczony.
-Twoje oczy…- zaczął ale nie skończył.
-Tak. Są czerwone i to twoja… Znaczy twojego ojca wina! Na
tobie takich eksperymentów najwyraźniej nie robił? – spytałam z wrednym wyrazem
twarzy.
-Ale to chyba nie jest groźne? – zignorował moje pytanie i
odpowiedział tym samym.
-To nie. Ani żadna inna zmiana barwy moich tęczówek, za to
pełnia jest groźna. Wręcz bolesna.-
Sebastian oblizał wargi i spuścił głowę.
-Teraz odpowiedz mi na moje poprzednie pytanie. Co ja tu
robie?- zażądałam i przeniosłam ciężar ciała na jedną noge.
-Nie ja ci będę to tłumaczył- powiedział spokojnie i
ruszył momentalnie w moją strone. Odruchowo cofnęłam się w tył o kilka kroków i
znalazłam się z powrotem w pokoju.
-Tam,- wskazał na zasuwane drzwi- masz rzeczy na
przebranie. Wybierz coś i bądź gotowa za 15 minut.- Powiedział i zaczął się
obracać. Mój głos jednak go zatrzymał:
-A co jeśli tego nie zrobię?
-Cały dzień będziesz siedzieć w tych ciuchach co masz na
sobie – powiedział obojętnie. Patrzyłam na niego na tyle długo by odczytać jego
myśli.
,,Jeśli ojcu się nie spodoba, sam ją przebierze”
powiedział i zaśmiał się do tego. Chyba
przestane czytać jego myśli, po przyprawiają mnie o dreszcze.
Bez słowa ruszyłam do wyznaczonych drzwi. Gdy je
otworzyłam zdziwiłam się lekko zawartością. Była to garderoba, ładna , przytulna i dobrze urządzona. Po jednej
stronie wisiały ubrania w odcieniach od białego przez szary, niebieski, zielony
do czarnego. Po środku była półka na buty, lecz zapełniona tylko trzema
czarnymi parami. Z lewej strony znajdowało się kilka dużych szafek. Z
ciekawości otworzyłam jedną. Miała wyznaczone miejsca na różne rodzaje broni,
lecz była pusta. Sprawdziłam pozostałe i tak jak myślałam, one również były bez
zawartości. Zaskoczona i trochę zrezygnowana, zaczęłam szukać jakiś ciuchów.
Większość to były sukienki, spódnice i bluzki z falbanami, które zupełnie nie
pasowały do mojego stylu. W końcu znalazłam dość krótką spodniczkę i luźną
bluzkę z długim rękawem w kolorze granatu. Przebrałam się szybko, a
przynajmniej we własnym ,,błyskawicznym” tempie. Gdy wyszłam z garderoby Sebastian
już na mnie czekał.
-Te dodatkowe 5 minut, można ci chyba wybaczyć- powiedział
z nikłym uśmiechem. – Chodź. Długo spałaś, więc mamy mało czasu.
-Jak to spałam?- spytałam, jednocześnie ruszając za nim do
drzwi i dalej na korytarz. Przeszliśmy kawałek do schodów, lecz nie dostałam w
tym czasie odpowiedzi. Gdy już znaleźliśmy się za dole usłyszałam głos:
-Vannessa! Jak miło cie widzieć.
-Nie powiem ,,wzajemnie” Morgenstern – warknęłam, widząc
mężczyznę siedzącego przy stole w centrum salonu. To był naprawdę ładny dom.
Rozejrzałam się dookoła, próbując dostrzec jak najwięcej szczegółów. Przytulny
salon połączony z jadalnią, kuchnia oddzielona rozsuwanymi drzwiami , a
wszystko zachowane w skromnym, lecz wyrazistym stylu, który zabrał mi dech w
piersiach. Jednak im dłużej znajdowałam w tym domu, tym coraz większe miałam
wrażenie, że już tu kiedyś byłam. Wiecie to takie déjà vu, tylko że naprawdę
silne. Czułam się jak u siebie, jakbym znała każdy pokój, każdy zakamarek,
każdą skrytkę, każdy najmniejszy szczegół tego miejsca.
-Ktoś na ciebie czeka w moim gabinecie- zakomunikował
spokojnie, jakby nie słyszał moich poprzednich niezbyt miłych słów. Potem
zwrócił się do Sebastiana – Sprawdziłeś ją?
-Nie ma nic ostrego, tępego, czy zagrażającego życiu –
westchnął chłopak i rzucił się na kanapę, stojącą koło schodów.
-Nie sądzisz, że własnymi rękoma, też mogę komuś coś
zrobić? – spytałam złośliwie.
-Masz racje- przyznał Valentine- Ale ja nie mogę z tobą
iść i cie pilnować. Nasz gość prosił o prywatną rozmowę.
-Za wszelkie uszczerbki na zdrowiu twojego ,,gościa”-
zrobiłam cudzysłów palcami- nie odpowiadam- prychnęłam i założyłam ręce na
piersi.
-O to nie musisz się martwić- odparł ze sztucznym
uśmiechem Morgenstern. Popatrzyłam na niego trochę zaniepokojona, po czym
ruszyłam do gabinetu. Nie miałam pojęcia, skąd wiem gdzie iść, ale wydawało mi
się, że podążam w kierunku właściwych drzwi. Przechodząc niedaleko Valentin’a
zauważyłam dziwny uśmiech na jego twarzy. Nie miałam czasu, by próbować
przeczytać jego myśli. Jeszcze tego nie rozpracowałam do końca. Potrzebowałam
całkiem sporo czasu, żeby wgłębić się w czyjś umysł, jakkolwiek to brzmi.Więc w tym przypadku bawienie się w medium musiałam sobie odpuścić.
Gdy tylko przekroczyłam prób gabinetu, Valentine zamknął
drzwi na klucz. Nie mogłam się wydostać. Znajdowałam się w jednym pomieszczeniu
z kimś kogo w ogóle nie znałam, w miejscu, o którym widziałam wszystko i bez
określonego celu.
,,Cudownie” westchnęłam w myślach. Już po kilku krokach w
głąb pomieszczenia, zauważyłam zakapturzoną postać w czarnej pelerynie, stojącą
tyłem w drugim końcu gabinetu. Ponownie ruszyłam na przód w jej strone, lecz zatrzymałam się gwałtownie
gdy podłoga pod moimi stopami zaskrzypiała przeraźliwie. Postać powoli się
odwróciła, ukazując swoją twarz. Patrzyłam właśnie na najdziwniejszą postać w
moim życiu. No może prócz dżina z knajpy w której byłam z Isabelle. Gdy ruszył
w moją stronę mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Wyglądał jak normalny mężczyzna,
prócz kilku ,,małych” szczegółów. Po pierwsze jego skóra była czarna, a oczy
puste jak ciemna otchłań. Długie włosy, spływały mu na matową zbroje, które
była w tym samym kolorze co jego skóra. Wyglądał mrocznie, sunąc po podłodze nie
wydając najcichszego dźwięku.
-To ty jesteś tą mutantką- stwierdził zatrzymując się parę
metrów ode mnie. Jego głos był szorstki i nieprzyjemny. Miałam wrażenie, że
każdy ton rani moje uszy. – Nie spodziewałem się kogoś, takiego…
-Ciekawe – powiedziałam z ironią – Ja nie spodziewałam
się, że mnie porwą i postawią przed jakimś czarnym dziwadłem.
-Zważaj na słowa! – odparł oschle – Nie obchodzi mnie jak
się tu znalazłaś. Chcę wiedzieć co potrafisz. Czy jesteś wystarczająco… -
zamyślił się na chwile, jakby szukał odpowiedniego słowa- dobra?
-Niby do czego? – prychnęłam, na co usłyszałam
przerażający śmiech. Krótki, lecz wybrzmiał w całym pomieszczeniu i spowodował
gęsią skórkę na moim ciele.
-Do stania się zagładą Nocnych Łowców i ludzi, moja droga.
Wzdrygnęłam się na jego słowa i zaczęłam nerwowo rozglądać
się na boki. Chciałam uciec. Ten gość miał coś z głową i nie mogłam tu zostać. Desperacko
szukałam wzrokiem wyjścia, lecz nic nie znalazłam. Byłam w pułapce.
Nagle znikąd postać pojawiła się przede mną, chwytając
mnie jednocześnie za gardło tak mocno, że zaczęłam się dusić. Uniósł mnie nad
ziemię, po czym cisnął o podłogę. Upadłam z hukiem, uderzając o twardą
posadzkę. Odczuwałam przerażający ból na całym ciele, lecz przede wszystkim na
szyi. Już widziałam te czerwone pasy na moim gardle, odwzorowujące odcisk ręki
istoty.
-Jesteś słaba- wycedził przez zęby.
-A ty okrutny. Co to
miało być do cholery – powiedziałam ledwo odzyskując oddech. – Kim ty
niby jesteś? I czego ode mnie chcesz?
-Jestem Argon, Wielki Demon Zagłady – odparł dumnie – Syn
Lilith, matki Czarodziejów i Demonów. Zabity przez Nocnych Łowców i wskrzeszony
przez matkę. Nic mi po niej nie zostało, prócz jej krwi, płynącej moich żyłach,
która czyni mnie demonem. Zabili ją
Nocni Łowcy.
-Jak to cię wskrzesiła? – przerwałam mu zdziwiona i
przerażona jednocześnie , lecz Argon nie zwrócił na to uwagi i kontynuował swój
monolog:
-Jesteś słaba, właśnie przez ich krew. Wyczuwam ją. Tak samo jak krew wilkołaka i wampira. W
twoich żyłach płyną wszystkie trzy, ale to ta pierwsza czyni cię tak słabą.
-Naprawdę tak sądzisz? Powiedziałeś, że to właśnie Nocni
Łowcy cię zabili. – powiedziałam i zmrużyłam oczy. Musiałam wyglądać na
nieugiętą, przynajmniej to mi zostało.
-Wtedy byłem młodym demonem. Wskrzeszenie dało mi silę na
tyle wielką, by odegrać się na wszystkich Nocnych Łowcach.
-Nie dasz rady – wysyczałam – zabiją cię tak jak ostatnio
i nic na to nie poradzisz! Nie ma twojej Lilith i nie wstaniesz z martwych.
-Rzeczywiście – zaczął spokojnie. Zbyt spokojnie – Sam nie
dam rady, ale z tobą mi się to uda – uśmiechnął się paskudnie. Strach, który we
mnie narastał, w tej chwili eksplodował i rozszedł się po moim ciele. –Nigdy ci
nie pomogę – powiedziałam słabo, lecz stanowczo. Przynajmniej starałam się tak
brzmieć.
-Jeszcze zmienisz zdanie – odparł pewnie- A gdy staniesz
się silniejsza, wrócę tu po ciebie! – po tych słowach rozpłynął się z wielkiej
chmurze czarnego błyszczącego pyłu.
I jest kolejny :) Jestem chora, więc często pisze :) mam nadzieje, że wszystkim się podoba :) Jak myślicie, gdzie jest Vann? I co pamięta z tego miejsca ? :) Dowiedziecie się tego już za tydzień. Jakieś pytania prosze pisać w komentarzach ;0
Heh, świetni rozdział. Mam pewne domysły co do miejsca pobytu Vann, ale nie jestem pewna. Czekam na CD
OdpowiedzUsuńSuper. To jest świetne
OdpowiedzUsuń