**Vannessa’s POV**
Szłam wąską dróżką, która zdawała się nie mieć końca. W
pewnym momencie usłyszałam szum wody w strumyku. Przystanęłam na chwile i
wsłuchałam się w odgłosy natury, próbując wyłapać szmer wody.
Teraz w prawo-uznałam, gdy zrobiłam kilka kroków w tamtą
strone, a szum wody był wyraźniejszy i głośniejszy. Zerwałam się momentalnie i
zbiegłam z dróżki do lasu nie patrząc za siebie. Czułam, że się zbliżam, gdy
nagle skończył się las i wokół mnie rozpościerała się zielona kwitnąca łąka.
Nie dostrzegając żadnego zagrożenia ruszyłam w gęstą dość wysoką trawę. Jednak
już po kilku krokach zatrzymałam się gwałtownie. Stopa zsunęła mi się z brzegu skały, co
skutkowałoby z upadkiem w przepaść, gdzie na dole płynęła woda. Podeszłam
ostrożnie do krawędzi i wychyliłam się sprawdzając jak daleko jest stąd na dół. Przełknęłam
ślinę, na myśl o wodzie jak o płynie który nawodniłby teraz mój organizm. Byłam
strasznie spragniona w końcu od kilkunastu godzin nic nie piłam. Jednak to
pragnienie idzie zazwyczaj w parze z głodem, dlatego poczułam jak burczy mi w
brzuchu. Gdy zdałam sobie sprawę, ze nie mam jak zejść na dół, cofnęłam się od
krawędzi. Rozejrzałam się dookoła, zastanawiając się w którą strone iść. Ponownie
wybrałam prawo i ruszyłam wzdłuż przepaści. Zaledwie kilkanaście metrów dalej
dostrzegłam krzaki malin, rosnących na skraju lasu. Bez namysłu, jak zwierzę, rzuciłam
się w tamtym kierunku. Upadłam na kolana i zaczęłam garściami zrywać owoce i
zaraz potem je zjadać.
Gdy krzaki zostały bez dojrzałych malin, postanowiłam ruszyć
dalej. Nie wiedziałam gdzie ide, ani dlaczego akurat tam. Po prostu szłam, nie
pozwalając wątpliwością decydować o moim kierunku drogi. To było jak silne
przeczucie. Jakby podświadomość kazała mi iść w tamtym kierunku, jakbym starała
się o czymś mi przypomnieć.
Nagle dotarłam nad przepaść. Wąwóz z potokiem płynącym w
dole, kończył się kilkoma niewielkimi wodospadami, wpływającymi do
jeziora. Wychyliłam się i zauważyłam
półkę skalną obniżoną zaledwie o 2 -3 metry. Musiałam tam zejść, jednak nie
miałam pojęcia jak. Jeśli skocze mogę źle wylądować i nie będę mogła
dalej iść albo zsunę się i spadnę w dół. Rozejrzałam się dookoła szukając innej
drogi, jednak na marne. Nie znalazłam żadnej dróżki, skał imitujących schody,
czy chociaż drzewa rosnącego przy zboczu, by na nie skoczyć i zejść w dół nad
jezioro. Byłam tak zrezygnowana, ze już chciałam się cofnąć i znaleźć inną
drogę, gdy nagle usłyszałam dźwięk łamiącej się gałązki i głośne warczenie za
sobą. Powoli odwróciłam się i stanęłam oko w oko z szaro ubawionym, wściekłym
wilkiem. Patrzyłam prosto w jego jasne
oczy pełne grozy, jednak nie mogłam nie zerknąć na ostre białe kły wyłaniające
się z jego pyska. Powoli zniżyłam się na nogach, aż w końcu znalazłam się na
jego poziomie. Przymknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. W tym samym momencie
poczułam przypływ energii. To było jak adrenalina, ale nie przyspieszało mi
tętna. Trudno mi było to zrozumieć, a co dopiero wyjaśnić. Poczułam się jak on,
jak groźny, dziki, nieokiełznany drapieżnik. Czułam się silna, szybka, zręczna
i odważna, jakbym była wstanie zrobić wszystko. Otworzyłam oczy i zobaczyłam
jak wilk chowa kły. Z początku nie rozumiałam dlaczego to zrobił, lecz gdy
dostrzegłam własne odbicie w jego szklanych tęczówkach, zrozumiałam wszystko.
Wyglądałam jak on. Zmieniłam się, przemieniłam, przekształciłam się. Teraz
stany naprzeciwko siebie dwa wilki. Szary i śnieżno-biały. Przyglądały się sobie,
nie warcząc, nie rzucając się wzajemnie do gardeł. Zamknęłam ponownie oczy, ale
gdy już je otworzyłam byłam
sobą-człowiekiem. Gdyby się dłużej nad tym zastanowić, nie mogę określać siebie
tym mianem. Skoro potrafie zmienić się w zwierzę, czy narysować runę, która
mnie uleczy lub zwiększy moją zręczność, nie jestem już człowiekiem, a raczej
podziemną.
Patrzyłam jeszcze chwile na wilka, gdy nagle usłyszałam
krzyki. Zobaczyłam w oddali Valentine’a, Sebastiana i jeszcze jedną osobę ,
której wolałabym nigdy więcej nie widzieć- mojego ojca. Wuj wskazał na mnie ,
co wyglądało jakby wyznaczał cel. I tak w rzeczywistości było, ponieważ momentalnie dwa monstra ruszyły w moją
stronę. Wyglądały jak psy myśliwskie, jednak nie były nimi. Ich oczy jak czarne
otchłanie, spiczaste uszy i ogony zaostrzone jak noże, odróżniały je od
zwierzaków, które ludzie zwykli nazywać najlepszymi
przyjaciółmi człowieka.
Odruchowo zerwałam się do ucieczki, lecz zapomniałam, że
za mną jest urwisko. Spadłam, a moje serce na chwile stanęło. Nagle wszystko zwolniło, a ja poczułam
jedynie uderzenie, zgniatające mi żebra.
Przepraszam was! Jest to krótka i bezsensowna część rozdziału, ale ostatnio nie mam weny. Postaram sie dodać wam drugą połowę rozdziału do końca tygodnia. Mam nadzieję, że nie możecie się doczekać :*
Wesołych Świąt wam życzę swoją drogą :) Żebyście rozwijali swoje pasje, spędzali mile czas z rodziną
i znaleźli miłość i prawdziwą przyjaźń.
Tyle ode mnie <3
Wesołych świąt. Czekam na next. <3. Julia
OdpowiedzUsuń