31.12.2014

Rozdział 17 część 2





Tylko przez chwile czułam grunt pod plecami, ponieważ zaczęłam się zsuwać  w dół. W ostatniej chwili chwyciłam kawałek wystającej skały podciągnęłam się z powrotem na półkę. Jednak nie dane mi było odetchnąć choć chwilę, gdyż te dziwne kreatury przypominające psy dotarły o krawędzi urwiska, skąd przed chwilą spadłam. Chciałam oprzeć się plecami o ściane skalną, jednak nie zatrzymałam się i poleciałam dalej wpadając do małego tunelu, który jak się potem okazało prowadził do jaskini nad brzegiem jeziora. Nie zastanawiając się długo ruszyłam biegiem w ciemną otchłań. Chwile później noga ześlizgnęła mi się z jakiegoś kamienia i runęłam na ziemie. Nie czułabym się tak źle gdybym zatrzymała się w tym samym miejscu w którym upadłam, lecz tak się nie stało. Kąt pod którym tunel schodził w dół, sprowadził mnie na sam dół do głównej jaskini, po ostrym zboczu. Spróbowałam się podnieść jednak nie wyszło mi to zbyt dobrze. Spojrzałam na lewą nogawkę spodni, która wyglądała jak po spotkaniu z papierem ściernym, a nawet gorzej. Z ogromnych dziur w materiale wypływała krew, która moczyła strzępy materiału, a żwir wbijał mi się w rany powodując ogromny ból i pieczenie. Zagryzłam wargi i powoli zwlekłam się z ziemi i ruszyłam ku wyjściu z jaskini, czyli do brzegu jeziora. Każdy krok powodował ból w mojej zranionej nodze, więc nie szłam zbyt szybko. Gdy już dotarłam do brzegu, przygryzłam mocno wargę i wbiegłam po kolana do wody. Krzyknęłam nie mogąc wytrzymać bólu. Przetarłam łzy spływające po moich policzkach i zaczęłam powoli przedzierać się przez wodę w kierunku lasu. Rany piekły teraz o wiele bardziej niż wcześniej, co skutecznie mnie spowalniało. Byłam już niedaleko, zaledwie kilka metrów od brzegu, gdy nagle z miedzy krzaków wyłoniły się trzy postacie. Nie dostrzegłam z początku kim są i byłam już gotowa ponownie do ucieczki, lecz wytężyłam wzrok i poznałam ich twarze.
-Vannessa! – krzyknęła Issabelle i wybiegła do wody.
-Izzy! – jęknęłam słabo i rzuciłam się na szyję dziewczynie, gdy już do mnie dotarłam. Nasza chwila szczęścia nie trwała długo.
-Musimy iść. Magnus otworzył nam bramę niedaleko, żebyśmy mogli wrócić – zakomunikował Alec i rozejrzał się dookoła.
-Jest mały problem – wysapałam zmęczona i wskazałam na moją nogę. Nie było już w niej żwiru, a krew przestała lecieć. Teraz to była zwykła otwarta rana, która bolała jakby mi ktoś ją pociął nożem.
- Jace, zerknij na jej nogę – westchnęła zmartwiona Izzy i stanęła obok, podtrzymując mnie pod ramię. Blondyn powoli zbliżył się do mnie i przykucnął przy ranie. Gdy tylko dotknął jej, zasyczałam bólu  i obrzuciłam go morderczym spojrzeniem. Jednak on nawet go nie zauważył, ponieważ nie raczył na mnie spojrzeć. Wyciągnął stelę z kieszeni i narysował mi na skórze iratze-runę uzdrawiającą, i schował przedmiot z powrotem do kurtki. Poczułam pieczenie i zacisnęłam powieki. Gdy już je otworzyłam, rany nie było, a runa zaczęła blaknąć. Stało się to tak szybko, że Alec zdziwiony podszedł do mnie i zerkając na moją nogę spytał oskarżająco:
-Co to było?
-Nie wiem o co ci chodzi – przyznałam szczerze i spojrzałam na niego wyczekując objaśnień.
-Runa. Uleczyła cię w kilka sekund i … - zawiesił się na chwile patrząc na ranę, po której już nie było śladu. – Nie masz już runy. Zniknęła.
-To chyba dobrze? – spytałam zdezorientowana i odruchowo zerknęłam na Jace, który przyglądał mi się badawczym tajemniczym wzrokiem, przygryzając paznokieć.
-Powinien zostać ślad – wytłumaczyła mi Issabelle i puściła mnie, podchodząc do brata. –A ty nie masz najmniejszej blizny.
-Ale jakiej blizny? – wciąż nie rozumiałam o co im chodzi. -Chyba chodzi o to żeby nie było tych run. Mają zadziałać i zniknąć, czyż nie?! – powiedziałam zdenerwowana, gdy Lightwoodowie gapili się na skórę, na której jeszcze przed chwilą była wielka zdarta rana.
-Nie – odpowiedział Alec i dodał po chwili odwijając rękaw – Powinnaś mieć taki biały ślad, ale dopiero po godzinie. Normalnie czarne runy blakną powoli, a nie jak w twoim przypadku kilkanaście sekund.
Oblizałam nerwowo usta i popatrzyłam na Jace’a. Milczał. Żadnych komentarzy, drwin, czy chociażby jednego słowa. Patrzeliśmy się na siebie przez chwilę, jednak nie wytrzymałam jego świdrującego wzroku i spuściłam głowę.
-Mieliśmy iśc do bramy – westchnęłam szybko, przerywając dziwną ciszy.
-No tak – przyznał Alec wstając i nie czekając na nas ruszył w głąb lasu.
-Pogadamy o tej sprawie z runami w Instytucie, a teraz pośpieszmy się- ponagliła mnie Izzy i wskazała bym szła pierwsza. W jej głosie było coś dziwnego. Nie chciałam tego robić, ale zaczęłam się skupiać na jej myślach. Nie próbowałam jeszcze czytać w myślach na kogoś nie patrząc, ale miałam nadzieję, ze starczy przeczucie, że jest za mną. Nie chciałam tego robić. Jednak myśl, że o czymś mi nie mówi wyżerała mnie od środka. Nie lubie pytać ludzi i wyciągać z nich informacje. Kiedyś mnie to bawiło, ale i niekiedy było bardzo pomocne. Od śmierci mamy przestałam ,,manipulować” ludźmi. Czułam, że to nie w porządku w stosunku do innych, bo skoro nie chcieli mi czegoś mówić to zapewne mieli powody.
Tak się zagłębiłam w moich przemyśleniach, że nie zwróciłam uwagi, iż parę metrów dalej Alec i Jace, i prawie na nich wpadłam.
-Zniknęła – szepnął Alec patrząc przed siebie.
-Co zniknęło? – spytałam niepewnie.
-Brama, którą mieliśmy wrócić – powiedziała Izzy. Patrzeliśmy przed siebie, wyczekując nie wiadomo czego, gdy nagle usłyszałam trzask pękającej gałązki, a potem głos:
-Niespodzianka – powiedział triumfalnie Valentine, gdy wszyscy się odwróciliśmy w jego stronę.
-Niezbyt przyjemna – warknął Jace. Wow, czyli nawet do niego się odezwie, a do mnie nie. Super.
-Jonathan! – powiedział z nutką jakby szczęścia Valentine. –Twój brat tu jest.
-On nie jest moim bratem, a ty nie jesteś moim ojcem! – warknął. – Przerabialiśmy to tyle razy, a nie potrafisz zapamiętać. Starość? Czy efekty uboczne twojego wskrzeszenia?
-Nie pozwalaj  sobie młody człowieku – powiedział znajomy mi głos, odwróciłam się w kierunku z którego usłyszałam te słowa i zamarłam.
-Nie masz prawa się do niego odzywać – warknęłam do mojego ojca, któremu Jace chciał odpowiedzieć jakąś ripostą.
-Nie mieszaj się do tego Vannessa! – również odpowiedział ostrym tonem.
-Bo co mi zrobisz? Znów uderzysz? –wycedziłam drwiąco – Nie ma tu szklanego stolika, więc nie pokażesz swojego popularnego numeru.
-O czym ty mówisz? – spytała mnie cicho Izzy, lecz zanim zdążyłam odpowiedzieć Valentine zabrał głos.
-Porozmawiacie sobie o tym w domu.
-Nigdzie z tobą nie pójde – prychnęłam drwiąco i założyłam ręce na piersi, lustrując wzrokiem ich obu na zmianę.
-Język Vannessa – skarcił mnie ojciec  - Nie odzywaj się tak do swojego wuja.
-Kim ci się wydaje że jesteś? – krzyknęłam. – Nie jesteście moją rodziną. Nie jesteś moim ojcem, a on – wskazałam na wrogo uśmiechającego się Valentine – nie jest moim wujem! Nie wymyślaj!
-Vann to prawda – westchnęła nagle Izzy.
-Co? – spojrzałam na nią zdzwiona. O czym ona mówi?
-Valentine to twój wuj. Jest bratem twojego ojca. Przykro mi – szepnęła cicho kładąc mi ręke na ramieniu.






Spóźniony, ale  jest :) WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO NA NOWY ROK! Ja dziś siedze w domu i pisze dla was :) o dziwo całkiem nieźle mi idzie. Chce was przeprosić, ale i uprzedzić, że nie idzie mi trzymanie się dat.Wstawiać rodział będe wtedy, gdy będzie napisany na co najmniej 5 strona A4, a to chwile zajmuje. Wiec zrozumcie mnie prosze. A i jak zawsze prosze o komentarze. 11 osób czyta opowiadanie, a tylko 1 komentuje ;/

3 komentarze:

  1. Rozdzial swietny. Czekam na next. Przykro mi ze masz tak malo komentarzy. Szczesliwego nowego roku. <3. Julia

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział :D Czekam nn ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. [SPAM]
    Witam!
    Arletta ucieka z domu i zostaje tancerką w cyrku. Jak sobie poradzi z traumatyczną przeszłością i demonami w teraźniejszości? Kim jest jej matka i z jakiego powodu zostawiła ją oraz swojego męża?
    Zachęcam do czytania.
    http://ostatnia-pasja.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń