Następnego dnia dostałam wezwanie od Rady Nocnych Łowców.
Izzy przygotowywała mnie do przesłuchania przez kilka godzin, tłumacząc po
kolei co i jak. Na początku wszyscy zbierają się na sali przypominającej tą w
sejmie- jedno wielkie biurko po środku i naokoło ławki ułożone w półokręgu.
Procedury są jak w sądzie, wszyscy wstają gdy wchodzi Rada, siadają odczytywane
sa dane sporawy i wzywany świadek. Dalej jest trochę inaczej, gdyż ludzie nie
mają magicznej broni wymuszającej prawde. Miecz anioła. Każdy Łowca który go chwyci, jest zmuszony do mówienia prawdy,
nie mając najmniejszej szansy okłamania Rady. Mój problem polega na tym, że nie
wiadomo czy mój gen Łowcy jest wystarczająco silny. W innym przypadku spłonę,
jak każdy inny Podziemny, który chwyci miecz.
Prawdę mówiąc, gdy tylko Izzy zapoznała mnie ze
szczegółami, ode chciało mi się jeść, pić, a najbardziej iść na to głupie
przesłuchanie. Wizja zajęcia się ogniem była przerażająca i nie było sposobu,
aby ją przezwyciężyć.
Ranek, dzień sądu. Nie zmrużyłam oka przez całą noc
starając się nie panikować i nie wyobrażać sobie jak to będzie stanąć w ogniu
na oczach wszystkich. Izzy wpadła do mnie o 7 z wybranymi wcześniej ciuchami. Patrząc
na zasady dotyczące postepowania i stylu bycia w sądzie, ludzki świat nie
różnił się tak bardzo od tego magicznego. Musiałam się ubrać elegancko, czyli
czarne gładkie spodnie, koszula i płaszcz. Oczywiście wszystko w kolorze
czarnym, bo jakby inaczej.
Gdy już się ubrałam Jace wpadł ze śniadaniem, ale ze zdenerwowania
wciąż nie mogłam niczego przełknąć.
-Musisz coś zjeść, bo nie wytrzymasz bólu wywoływanego
przez miecz i zemdlejesz – powiedziała stanowczo Izzy i ponownie podsunęła mi
talerz z kanapkami pod nos.
-O ile nie spłonę na miejscu – zażartowałam, bez krzty humoru.
Jace i Issabelle popatrzyli na mnie ze smutkiem i litością wymalowaną na
twarzach.
-Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. To tylko kilka pytań i
cie puszczą – powiedział Jace i usiadł obok mnie na łóżku. – A teraz zjedz coś,
bo obiecuje, że wepchnę ci tą kanapkę do ust siłą, jeśli dobrowolnie jej nie
weźmiesz.
Uśmiechnęłam się blado i zrobiłam co mi przykazał. Jednego
nie dałam rady zjeść całej kanapki, wiec po 3 gryzach zrezygnowałam. Im dłużej siedziałam
w tym pokoju, tym bardziej się denerwowałam.
W końcu nie mogąc usiedzieć wstałam i podeszłam do okna. Nie minęłam minuta, gdy usłyszałam
oskarżycielski ton głosu Izzy, wypowiadający imie blondyna. Odwróciłam się
szybko i zobaczyłam jak Jace zjada moje kanapki, jedną po drugiej.
-Nie chce żeby się zmarnowały – powiedział z prawie
pełnymi ustami i dalej jadł, a ja wybuchłam śmiechem. Spróbujecie wyobrazić sobie,
chudego blondyna, siedzącego na łóżku i wpychającego sobie kanapki do ust jak
chomik. Ten widok poprawił mi humor na tyle, że na sekundę zapomniałam o nadchodzącym
przesłuchaniu.
Czar prysł, gdy w drzwiach pojawił się Hodge i powiedział,
że już czas. Popatrzyliśmy po sobie z lekkim niepokojem, ale i odrobiną nadziei
że wszystko będzie dobrze i nic mi się nie stanie. Powoli, jedno za drugim wyszliśmy z pokoju i
skierowaliśmy się za Hodgem, zapewne do sali obrad. Idąc korytarzem, wyłapywałam
równe kroki Jace’a i stukot obcasów Izzy, które sprawiły, że mój oddech się uspokoił,
a ja przestawałam się tak denerwować.
Zatrzymaliśmy się przed dużym, dwudrzwiowym wejściem
wykonanym z metalu i ciemnego drewna. Hodge
spojrzał na mnie przez ramię i obdarzył mnie bladym uśmiechem, po czym powiedział:
-Odpowiadaj tylko na zadane pytania. Nie dodawaj żadnych
niepotrzebnych szczegółów i nie okazuj
zdenerwowania ani strachu. Wszystko będzie dobrze, tylko zachowaj spokój – po tych
słowach, otworzył drzwi i wszyscy po kolei weszliśmy na sale. Zaraz za progiem
doświadczyłam tysiąca zaciekawionych spojrzeń, świdrujących mnie na wylot. Cała
sala była wypełniona Nocnymi Łowcami tworzącymi jedną wielką czarną plamę.
Szliśmy dalej między rzędami, do zostawionej specjalnie dla nas ławki dla świadków.
Nie zdążyliśmy nawet usiąść, gdy otworzyły się drzwi po drugiej stronie i na
salę weszła Rada. Była to czteroosobowa grupa, składająca się z trzech mężczyzn
i jednej kobiety. O dziwo, to Nocna łowczyni wzbudzała największy respekt, a
nawet i cień strachu.
-Proszę usiąść – powiedziała lodowatym głosem, równocześnie
siadając. Za nią podążyła cala reszta, łącznie z nami. Gdy jeden z członków
rady wyczytywał informacje dotyczące sprawy, ja dokładnie prześledziłam wygląd
kobiety, która zdawał się przewodniczyć radzie. Miała długie srebrzysto-szare włosy, ostre
rysy twarzy, ciemne prawie czarne oczy i małą bliznę na policzku zaraz pod
lewym okiem. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, błyskawicznie wbiłam wzrok
w podłogę, mając nadzieje, że zaraz nie umrę z przerażenia. Starałam się powstrzymać
cały niepokój gromadzący się we mnie, lecz wszystko wzięło w łeb, gdy mężczyzna
przeczytał moje imię i nazwisko. Powoli wstałam i wyszłam z ławki, kierując się
na środek sali, do kolumny, na której leżał Miecz Anioła.
-Proszę chwycić miecz- przykazał mężczyzna, który przed
sekunda wyczytał moje nazwisko. Spojrzałam niepewnie na broń, po czym wzięłam
głęboki wdech i chwyciłam przedmiot. Nagle poczułam fale gorąca przechodząca od
opuszków palców, przez ramiona, aż do samego środka sytemu człowieka, czyli
serca. Gwałtownie puściłam miecz, a on upadł z powrotem na krwisto czerwoną poduszkę. Przełknęłam śline i spojrzałam w
górę. Ponowne zetkniecie się z lodowatym spojrzeniem przewodniczącej rady
zmusiło mnie do drugiej próby chwycenia broni.
Po nie całej minucie trzymania Miecza Anioła, każdy
kawałek mojej skóry, który stykał się z niebiańską stalą, wołał o pomoc. Palący
ból przeszywał moje ramiona i docierał do serca. Co ciekawsze, miecz stał się czerwony
w miejscach gdzie go dotykałam. Wyglądało to jakby wyjęto go przed chwilą z gorącego
pieca kowala, aby go obrobić i wyhartować. Gdy ponownie spojrzałam na rade,
żadne z nich, prócz królowej śniegu, nie kryło zaskoczenia. Przewodnicząca
pozostała ze swoją kamienną twarzą i podnosząc dumnie podbródek zadała pierwsze
pytanie:
-Panno Hill, jak znalazłaś się w Pinnacle Peak?
Gdy tylko otworzyłam usta, poczułam dziwną energie, która wpłynęłam
mi jakby do nerwów i kontrolowała je. Zaczęłam opowiadać wszystko co zapamiętam
z tamtego wieczoru, gdy mnie porwano. Każda kolejna minuta sprawiała mi coraz
większy ból, który utrudniał też mówienie.
Gdy zaczęłam odpowiadać na drugie pytanie dotyczące moich
odkrytych zdolności że tak powiem oraz sposobu w jaki Valentine chciał je
wykorzystać, moje ręce wręcz paliły. Nie chciałam się rozpraszać, wiec nie
patrzyłam na nie, lecz nagle ból stal się mocniejszy i zerknęłam na miecz. Automatycznie
zamilkłam i puściłam broń, która była całkowicie rozgrzana do czerwoności, a w
miejscach dotykania mojej skóry widziałam malutkie iskierki. Gdy spojrzałam
ponownie na moje już teraz puste dłonie, wiedziałam na nich okropne opatrzenia.
Jeśli to czują ludzie, którzy się palą to strasznie im współczułam w tym
momencie.
-Panno Hill, proszę chwycić miecz- zakazał surowo Nocna
Łowczyni o srebrzystych włosach.
-Nie mogę – jęknęłam cicho, wciąż patrząc na moje trzęsące
się dłonie.
-To nie była prośba – powiedziała ostro i powtórzyła –
Chwyć miecz z powrotem albo zostaniesz oskarżona o zatajanie informacji o
sprawie.
-Nie może pani – usłyszałam z tylu głos Izzy, pełen
złości, ale i troski. Odwróciłam się do niej, a wtedy w sali rozległy się masowe
szepty. Wszyscy patrzyli na moje poparzone dłonie, a ja wpatrywałam się w Jace’a,
który wyglądał jakby zaraz miał do mnie podbiec. Tak bardzo, chciałam, żeby to
zrobić, ze nie zorientowałam się gdy przewodnicząca rady znowu przemówiła.
Wyłapałam ostatnie słowa jej wypowiedzi, które ostro nakazywały aby wszyscy się
uspokoili.
-Panno Hill, ostatni raz powtarzam. Proszę chwycić miecz-
ton jej głosu był tak ostry i nieprzyjemny, że miałam wrażenie jakby ktoś próbował
mi wbić szpilki w ucho.
-Dobrze, tylko… - powiedziałam powoli, czując jak mrowią
mnie dłonie. Spojrzałam na nie i odwróciłam się z powrotem do Rady. W tej samej
chwili oparzenia zaczęły znikać. Wyglądało to jakby świeża skóra barwiła mi
ręce jak farby wodne barwią płótno. Gdy ostatni slad zniknął, spojrzałam w góre
i oniemiałam. Surowa, lodowata przewodnicząca była zaskoczona i zaniemówiła
wbijając wzrok w moje dłonie.
-Panno Hill, proszę wytłumaczyć co właśnie się stało z
pani dłońmi – powiedziała bardzo zdziwiona i jakby nawet przerażona.
Hej wam :) bardzo krótki rozdział, ale ważne, ze jest :) mam nadzieję, że wam sie podoba. Wena powoli do mnei wraca i mam nadzieję, ze ponownie nie będe musiała was opuszczać o ile jeszcze tu jesteście :) Rozdziały beda sie pojawiać, ale nie wiem kiedy. Zobaczymy jak to będzie, ale dajcie mi znac jeśli macie jakiekolwiek pytania. I dziękuje też czytelniczce, która tu ciągle jest <3 Jesteś cudowna i jestem ci wdzięczna za to że tu byłas <3
Jak miło po wielu miesiącach, znów przeczytać coś... "starego". Dzięki Razjelu, że nadal pamiętam fabułe, heh :) Rozumiem twój ból związany z brakiem weny, ostatnio przez nią sama musiałam zawiesić, dobrze zapowiadającego się bloga :/ Niestety chcąc nie chcąc, ona bywa aż nadto złośliwa. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu :))
OdpowiedzUsuńAha i jeszcze jedno, nie wiem czy to u mnie, ale logo się nie wyświetla ;/
UsuńZaraz to naprawie, dzięki za info ;)
UsuńSuper rozdział. Dobrze, że wróciłaś. Czekam na nekst. Oby był szybko. MA BYĆ SZYBKO, BO JAK NIE, TO CIE ZNAJDĘ. Chyba cie porwę, abym nie musiał tyle czekać na nekst.
OdpowiedzUsuń